Większość osób kojarzy ten termin z umiejętnością korzystania z urządzeń elektronicznych. Tymczasem nie ma kompetencji cyfrowych bez kompetencji społecznych.
Poziom internetowego „nasycenia" społeczeństwa polskiego jest porównywalny ze średnią europejską. Natomiast w obszarze kompetencji społecznych mamy sporo do nadrobienia. W czasach postępującej automatyzacji najlepszą inwestycją jest kapitał ludzki. Talent i wszystko, co jest jego pochodną – interakcja, wymiana indywidualnych doświadczeń, komunikacja, kreatywność, empatia – stanowi bazę większości innowacyjnych pomysłów i przedsięwzięć.
Naszym głównym deficytem jest niski poziom zaufania społecznego. Zamykamy się w swoim wąskim kręgu, zakładając z góry, że osoby spoza niego są potencjalnie niebezpieczne. Niechętnie dzielimy się pomysłami i wiedzą, obawiając się podstępu i oszustwa. Nawet dobre rady i chęć pomocy przyjmujemy z dystansem i podejrzliwością.
Brakuje nam także ustrukturyzowanego procesu kształcenia kompetencji współpracy. W USA oceny uzyskuje się w dwóch wymiarach: za postępy indywidualne i projekty grupowe. Polski system edukacyjny premiuje tylko te pierwsze, co prowadzi do niepotrzebnej rywalizacji i zniechęca do współdziałania. Tymczasem wszystkie badania pokazują, że nawet słaba grupa osiąga lepszy wynik niż wybitna jednostka.
Kolejne wyzwanie to niska zdolność do podejmowania ryzyka. Najbliższe otoczenie kandydatów na przedsiębiorców nie pomaga. Młody człowiek często słyszy od rodziców: „Własna firma? Zastanów się jeszcze. Chcesz mieć rodzinę, znajdź lepiej dobrze płatny etat i bezpieczny kredyt". A prośba o wsparcie finansowe dla własnej działalności gospodarczej spotyka się z odpowiedzią : „Chyba zwariowałeś! Całe życie oszczędzaliśmy, a ty chcesz to stracić?" . Tymczasem większość amerykańskich start-upów powstała właśnie dlatego, że „family, fools and friends" zrzucili się na pierwszy pomysł.