Hellada ratowana bez końca

Wszyscy już zapomnieli, czemu ma służyć oddłużanie Grecji.

Aktualizacja: 11.05.2016 21:34 Publikacja: 10.05.2016 19:33

Kolejne zmiany rządów, kolejne ogłaszane reformy i protesty przeciw nim (na zdjęciu demonstracja w A

Kolejne zmiany rządów, kolejne ogłaszane reformy i protesty przeciw nim (na zdjęciu demonstracja w Atenach podczas strajku generalnego w listopadzie 2015 r.), kolejne pakiety pomocy dla Grecji – i tak już siódmy rok

Foto: Bloomberg, Kostas Tsironis

Weszliśmy w siódmy rok ratowania Grecji przed bankructwem. W lutym 2010 r. nowy rząd socjalistów ujawnił, że poprzednie władze tego kraju latami fałszowały dane statystyczne. Najpierw po to, żeby dostać się do strefy euro, gdzie obowiązywał limit 3 proc. produktu krajowego brutto dla deficytu budżetowego. Gdy już to się Grekom udało, przez lata korzystali z tanich pożyczek, ale dalej oszukiwali i przysyłali do Eurostatu fałszywe dane. Wtedy już po to, żeby Bruksela – widząc przekroczony limit deficytu – nie nakazała im wprowadzania oszczędności budżetowych i reform gospodarczych.

Gdy skala oszustw wyszła na jaw, Atenom nie pozostało nic innego, jak prosić o pomoc swoich partnerów ze strefy euro.

Tylko Atenom wciąż trzeba pomagać

Wystąpił o to premier Jorgos Papandreu w kwietniu 2010 r. 2 maja tegoż roku państwa strefy euro zdecydowały się na bezprecedensowe posunięcie: udzieliły Grecji kredytu w wysokości 110 mld euro, mimo że unijne traktaty wprost zabraniały finansowej pomocy dla państw Eurolandu. W owym czasie nie było żadnych instytucji w tym wyspecjalizowanych, żadnych ram prawnych.

Dopiero potem, w reakcji na kolejne kryzysy, powołano do życia tymczasowy Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF), a następnie stałą już instytucję strefy euro – Europejski Mechanizm Stabilności (ESM). Umożliwia on emitowanie obligacji gwarantowanych przez państwa strefy euro, z których wpływy przekazywane są ratowanemu krajowi. Dzięki temu może on uzyskać tanie finansowanie, na które normalnie na rynku nie miałby szans.

Cała ta architektura kryzysowa została wymyślona po to, żeby zatrzymać spiralę potencjalnych bankructw. Po Grecji w kryzys niewypłacalności wpadła Irlandia, potem Portugalia, Hiszpania (kryzys bankowy) i Cypr.

Wszystkie te państwa były ratowane według tego samego schematu, nieco tylko zmodyfikowanego dla Hiszpanii, która miała specyficzny problem bankowy. W zamian za tanie finansowanie kraj zobowiązywał się do wprowadzenia cięć w wydatkach budżetowych i do reform gospodarczych podyktowanych mu przez wierzycieli. W praktyce reprezentowały ich instytucje, czyli Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, znane potocznie pod nazwą trojka.

Programy były tak skonstruowane, żeby po określonym z góry czasie kraj stanął na nogi, zwiększył dochody budżetowe, a przede wszystkim odzyskał wiarygodność inwestorów i mógł wrócić na międzynarodowe rynki. Wszystkie zostały też pomyślane jako jednorazowe. Pod presją paniki rynkowej, zmuszeni do szybkiego działania politycy popełniali błędy, a przepisane recepty są dziś przez niektórych uznawane za zbyt surowe. Ale co do zasady terapia zadziałała: bankructw uniknięto, a kolejnym państwom nie zagroziło widmo niewypłacalności. I ratowani nie proszą o kolejną pomoc.

Wszyscy z wyjątkiem Grecji. Odyseja negocjacji z tym krajem wchodzi, jak już wspomnieliśmy, w siódmy rok i obejmuje liczne zmiany rządów, kolejne uchwalane przez grecki parlament plany oszczędnościowe i reformatorskie. A przede wszystkim kolejne programy ratunkowe, choć przecież miało się skończyć na jednym.

W październiku 2011 r. Grecja uzyskała umorzenie o połowę długu wobec prywatnych wierzycieli oraz kolejne pożyczki od państw strefy euro. Skala pomocy w tym drugim pakiecie ratunkowym szacowana jest już na 246 mld euro. To jednak ciągle mało i w lipcu 2015 r. został uchwalony trzeci program przewidujący dodatkową pomoc w wysokości 86 mld euro.

Grecja chciała, żeby tej trzeciej ofercie towarzyszyła decyzja o redukcji długu. To było nie do przyjęcia dla Niemiec, ale Ateny dostały silne wsparcie ze strony MFW, który oświadczył, że bez redukcji długu grecki program ratunkowy po prostu nie zadziała. Po miesiącach negocjacji wszystko wskazuje na to, że 24 maja ministrowie finansów strefy euro ulżą Grecji po raz kolejny.

Przebaczyć całkowicie?

Lektura komunikatów Eurogrupy poświęconych Grecji staje się zadaniem coraz trudniejszym. Używany język jest niezrozumiały, bo przecież nie można wprost napisać, że Grecja dostanie kolejne przebaczenie. Tak jak nie można czarno na białym stwierdzić, że w zamian Ateny muszą poświęcić kolejny kawałek swojej suwerenności. Już teraz trudno mówić, że narodowy parlament podejmuje samodzielnie jakiekolwiek ważne decyzje: wszystkie są podyktowane przez międzynarodowe instytucje. I trudno się temu dziwić: kraj, który od lat kłamał i nie wywiązywał się ze składanych obietnic reform, musi być bardzo dokładnie pilnowany.

Nie jest już zresztą tak, że Grecja udaje reformy, bo faktycznie – co przyznają nawet jej krytycy – państwo się zmienia, a w gospodarce przeprowadzane są zmiany strukturalne. Ale tak naprawdę w powodzi technicznych szczegółów dotyczących kolejnych ustaleń Eurogrupy trudno się już zorientować i nie wiadomo, czemu ma to służyć. I czy Grecja stanie jeszcze kiedyś na nogi i będzie wiarygodnym partnerem dla rynków. Zdaniem wielu ekspertów jeszcze długo nie.

Ten przedłużający się i męczący proces uzdrawiania Grecji z zewnątrz, niepozbawiony poważnych błędów popełnionych przez wierzycieli, każe wielu obrońcom Grecji, także tym samym Grekom, argumentować, że lepsze byłoby po prostu całkowite darowanie ich długów. Tak żeby Ateny mogły zacząć budować od zera, a nie przeznaczać nikłe wpływy budżetowe na obsługę zagranicznego długu.

Zamiast latami trzymać ten kraj na pomocowej kroplówce, a w końcu i tak co jakiś czas godzić się na zmniejszenie spłat zadłużenia, lepiej dla wszystkich byłoby od razu powiedzieć, że Grecja nie jest w stanie spłacić długu.

Grecy to nie są Niemcy

Do argumentów finansowych dochodzą moralne: Niemcy, główny przeciwnik oddłużania Grecji, same uzyskały w 1953 r. darowanie swoich nagromadzonych przez dekady długów. A przecież wcześniej doprowadziły do II wojny światowej i zniszczyły gospodarki wielu krajów, w tym Grecji.

Moralnie taki apel może się wydawać uzasadniony. Trzeba jednak pamiętać, że oddłużenie Niemiec było decyzją bardzo pragmatyczną: nikt nie wybaczał Berlinowi wojennych grzechów, chodziło tylko o to, żeby największa gospodarka Europy wróciła na tory normalnego rozwoju. Wiadomo było także, że podstawy takiego rozwoju już są. Przecież u władzy był wtedy tandem Konrad Adenauer (kanclerz) i Ludwig Erhard (minister gospodarki), który reformował powojenną niemiecką gospodarkę z pomocą funduszy z planu Marshalla.

Grecja to zupełnie inny przypadek. Po pierwsze, wydaje się, że chaos w tym małym południowym kraju (choć niewątpliwe ważnym ze względu na swoje geopolityczne położenie) nie miałby tak dalekosiężnych skutków jak ewentualny głęboki kryzys w Niemczech. Po drugie, Grecy pokazali, że sami, bez międzynarodowej presji, do żadnych reform się nie palą. Przez lata dostawali tanie pieniądze z tytułu uczestnictwa w strefie euro i przeznaczali je wyłącznie na konsumpcję.

Nie ma więc żadnych gwarancji, że po ewentualnym całkowitym oddłużeniu ktokolwiek w Atenach miałby ochotę na kontynuowanie reform.

Anna Słojewska z Brukseli

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!