Na marginesie gorących wiadomości o wynikach pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji przemknęła informacja o rozpaczliwym strajku w zakładach Whirlpool w Amiens, niedużym mieście na północ od Paryża. Sytuacja ta pozwala lepiej zrozumieć pewne paradoksalne zjawisko: wydarzenia, które uważamy za nasz sukces – nowe miejsca pracy nad Wisłą – przyczyniają się do wzrostu nastrojów antyunijnych i skrajnej prawicy na Zachodzie.
W 2018 roku planowane jest przeniesienie fabryki z Amiens do Polski. Dla francuskich pracowników oznaczać to będzie kolejną falę masowych zwolnień. Szeregi bezrobotnych zasili blisko 300 osób. Nic dziwnego, że chwaloną w ramach Unii Europejskiej „delokalizację" media francuskie prezentują jako społeczny dramat. Robotnicy z zamykanej fabryki, nawet ci wcześniej skłonni, by poprzeć lewicę, dziś, stojąc przed wyborem: prounijny Emmanuel Macron czy antyunijna Marine Le Pen, mogą skłaniać się ku tej ostatniej. Nie trzeba zatem być faszystą czy islamofobem, by poszukiwać ratunku w programie Frontu Narodowego.
Niechęć do przybyszów zarobkowych bywa uzasadniana brakiem gościnności ze strony między innymi... Polaków. W audycji radiowej na falach prestiżowego „France Culture" autorka skierowanej przeciwko Brukseli książki stwierdziła niedawno, że trudno mówić o unijnej solidarności, skoro kraje Grupy Wyszehradzkiej nie okazują jej w sprawie uchodźców. Podobną opinię wyrażał ostatnio także włoski premier Matteo Renzi.
Wysokie bezrobocie wśród młodych, niski wzrost gospodarczy i poczucie stagnacji przyczyniają się do powstania specyficznej atmosfery politycznej nad Sekwaną. Książki o dekadencji, kryzysie i niesprawiedliwości „systemu" dosłownie wylewają się z księgarń w Paryżu czy Londynie. Tymczasem polska polityka zagraniczna wydaje się zupełnie nieprzygotowana do prowadzenia subtelnej gry, w sytuacji gdy nasi partnerzy unijni borykają się z kłopotami społecznymi. Opowieści ekipy Beaty Szydło o „Europie ojczyzn" oraz wyśnionej podmiotowości, niezależnie od intencji, stanowią świetne paliwo głównie dla Frontu Narodowego i partii eurosceptycznych.
Marine Le Pen doprowadza postulat „Europy ojczyzn" do samego końca: zwinięcie strefy Schengen, referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej (i ewentualny Frexit), powrót do franka i ponowne opuszczenie struktur NATO. Oczywiście, napływ pracowników z innych państw unijnych czy delokalizacje fabryk miałyby zostać wstrzymane. Właśnie dlaczego nawet umiarkowani politycy w krajach starej UE skłonni są lansować hasło „Europy wielu prędkości". Dziś szarpnięcie cuglami w UE zapowiada Macron. Jeśli 7 maja wygra lider En Marche!, to jeszcze w tym roku trafią na stół propozycje wspólnego rozwiązania problemów unijnych. Ich logika będzie podobna do tego, jak funkcjonuje strefa euro: kto nie wchodzi na pokład, pozostaje na zewnątrz – by nie powiedzieć, na marginesie. Ze względu na problemy, jakie generują delokalizacja i swobodna możliwość pracy w krajach innych niż Polska, Zachód prędzej czy później podejmie inicjatywy reform.