Macromania ogarnęła proeuropejskie elity. Francuski prezydent ma być tym silnym człowiekiem, który wprowadzi Europę na nowe tory. Nie ma już śladu po zeszłorocznym pesymizmie, gdy Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z UE, Donald Trump wygrał wybory w USA, a Marine Le Pen szła w górę we francuskich sondażach. Nie ma też miejsca na wątpliwości, czy projekt europejski zmierza w dobrym kierunku.
Dziś znów wszyscy są Europejczykami, a sprawił to nowy prezydent Francji Emmanuel Macrone. Nominalnie ani socjalista, ani konserwatysta, ani liberał, bo do żadnej z tych rodzin politycznych nie chce zgłaszać akcesu, a do rządu zaprosił polityków wszystkich partii głównego nurtu. Faktycznie protekcjonista, jeśli takie słowo istnieje w słowniku. Jeśli nie, należałoby je tam wprowadzić, a w definicji napisać: „francuski polityk dowolnej formacji politycznej".
Inicjatywy legislacyjne
Od zaprzysiężenia minęło ponad miesiąc, od drugiej tury wyborów parlamentarnych, które dają mu większość w Zgromadzeniu Narodowym i mandat do przeprowadzania reform, zaledwie dziesięć dni. Macron ma ambitne pomysły rynkowe na francuską gospodarkę, ale nie wiadomo, co konkretnie zaproponuje i czy mu się to uda. Natomiast to, co widać na froncie europejskim, to mieszanka europejskiej retoryki z typowo francuskim dążeniem do ograniczenia działania rynku wewnętrznego i zamknięcia UE na globalizację. Tym bardziej niebezpieczna, im dokładniej oklejona proeuropejskimi etykietami.
Co już teraz wiemy o europejskich pomysłach Macrona? Mamy jego hasła z kampanii, które zawsze należy traktować ostrożnie. Ale mamy też pierwsze wypowiedzi nowego prezydenta, już po wyborach parlamentarnych. I pierwsze inicjatywy polityczne i legislacyjne. Te dotyczące gospodarki na razie idą w niebezpiecznym kierunku. Gdyby podać je bez całej retoryki, to trudno byłoby odróżnić Macrona od Le Pen. W wywiadzie udzielonym kilku europejskim dziennikom, w tym „Gazecie Wyborczej", Macron mówi: „Z czego wziął się brexit? Z pracowników z Europy Wschodniej, którzy przyjeżdżali i zabierali pracę Brytyjczykom". Powtarza więc najgorsze stereotypy powielane przez eurosceptyków, uznając za fakt, że Polacy zabierali pracę Brytyjczykom. Dalej jest jeszcze gorzej: „Czy myślą państwo, że mogę wytłumaczyć francuskiej klasie średniej, że zamyka się firmy we Francji, żeby zainstalować się w Polsce, bo tam jest taniej? I że nasze firmy budowlane zatrudniają Polaków, bo mniej się im płaci? Ten system nie działa prawidłowo".
Nowy prezydent nie zamierza zatem tłumaczyć Francuzom, że konkurencja niższymi kosztami pracy jest czymś dobrym i równie uprawnionym, jak konkurencja wynikająca z przewagi technologicznej, czy zakumulowanego przez wieki kapitału, z czego przecież skwapliwie korzystają francuskie firmy inwestujące w Polsce czy sprzedające nam swoje produkty. On uważa, że system, w którym francuscy pracownicy są mniej konkurencyjni, należy zmienić. Nie poprzez zwiększenie ich konkurencyjności, ale poprzez stawianie barier na wspólnym rynku.