Co oznacza pana udział w wyborach dla polskiego sportu?
Sport dla dzisiejszej władzy znaczy tyle, co zdjęcie ze sportowcem, który przywiózł do kraju medal. To igrzyska europejskie, o których mało kto słyszał, a kosztowały prawie miliard złotych. To mglista wizja igrzysk olimpijskich. Jako sportowiec reprezentowałem nasz kraj, a dziś chcę reprezentować interes Polaków. Dla mnie sport to kilkunastoletni piłkarz, któremu kibicują rodzice i dziadkowie podczas lokalnego turnieju. To infrastruktura, z której mogą korzystać wszyscy niezależnie od wieku. Każdy powinien mieć blisko domu miejsce, gdzie można aktywnie spędzić czas. Wdrażamy już w Warszawie program„Sportowo blisko domu”. Potrzebujemy podobnych działań na szerszą skalę. Wsparcia potrzebują także polskie związki sportowe – zwłaszcza w zakresie szkolenia.