Od słów „Do X, Y, Z i wszystkich takich ojców jak wy: Zapiszcie się do Stowarzyszenia (nazwa nie ma znaczenia), które zrzesza ojców i mężczyzn dyskryminowanych przez polskie sądy, w których to każda baba może łgać i kłamać jak pies i wierzy się jej na słowo, podczas gdy mężczyzna – ojciec musi udowadniać, że nie jest wielbłądem" zaczyna się opis jednego z wielu bliźniaczych w treści fanpejdży na Facebooku.
Ta i jej podobne strony adresowane do mężczyzn, których oprócz tego, że zwykle są ojcami łączy także brak zaufania do większości instytucji państwa, ze szczególnym uwzględnieniem sądów rodzinnych, wydających krzywdzące ich orzeczenia.
Ktoś powie: pieniacze, ludzie o ograniczonej percepcji, nie dość inteligentni, aby zrozumieć słowo pisane, oporni na wiedzę, nie rozumieją podstawowych pojęć. Niewykluczone. Możliwe jest jednak i to, że adresowane do nich rozstrzygnięcia są zrozumiałe dla sądu odwoławczego, a nie strony postępowania. Czy wówczas można określić je sprawiedliwymi? Proceduralnie i merytorycznie – z pewnością. Pod każdym innym względem – nie. Być może nie dotyka ich sprzeczność z prawem, niewykluczone, że w toku postępowania nie mogło być mowy o stronniczości, trudno zakładać, że w toku sprawy każdemu z ojców odebrano głos w chwili, gdy jego zdaniem konieczne było zabranie go. Cóż jednak z tego, skoro ten, kto winien owe rozstrzygnięcie uszanować, nie rozumie, co i z jakiej przyczyny sąd do niego mówi? Zdania zawiłe i pełne ornamentów dla strony, która walczy o swoje żywotne interesy, nie wydają się atrakcyjne. Prawnicze formuły jakże pięknie wypowiadane przez ich znawcę, dla zdenerwowanego człowieka, któremu sąd oddala wniosek o ustalenie miejsca zamieszkania dziecka przy nim, tracą urok. Pouczenie o sposobie zaskarżenia, choć sprowadza się do prostego dodawania zamykającego się na liczbach 7, 14 lub 21, wymamrotane pod nosem tkwiącym już w aktach kolejnej sprawy, gdy zrozpaczony ojciec dowiaduje się o wyrażeniu zgody na wyjazd jego dziecka z matką do Egiptu, przekracza przeciętne zdolności matematyczne danej chwili, aby po wyjściu z sali niezwłocznie ulecieć z pamięci. Zwykle bowiem nic, co człowiekowi odbiera nadzieję, wypowiedziane w sposób nie dość przystępny, nie jest łatwe do zaakceptowania.
Pójść do sądu i przegrać to jedno. Oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości i nie zrozumieć, na czym ona w danym przypadku polega, to drugie. Tak długo jednak, jak długo pod przykrywką hermetycznego prawniczego języka i ogromu spraw sędziowie unikać będą wyjaśniania stronom w zrozumiałym dla nich, a nie dla siebie języku, dlaczego wydali takie, a nie inne rozstrzygnięcie, tak długo mieć taki proces (jak pisał Kafka w „Procesie") znaczyć będzie – już go przegrać.
Autorka jest adwokatem, założycielką prawniczego bloga www.pokojadwokacki.pl