Poseł PiS Krystyna Pawłowicz zwróciła się niedawno do ministra sprawiedliwości z pytaniem, czy opłaty w procesach rozwodowych w pełni pokrywają koszty ponoszone przez państwo. Kryła się w tym sugestia, że państwo może poniekąd wspierać rozwody.
Wiceminister Marcin Warchoł zwrócił się do Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości o analizę statystycznych kosztów spraw o rozwód. Problem opłat nie dotyczy jednak tylko kilkudziesięciu tysięcy rozwodów rocznie, ale 15 mln spraw, jakie sądy rozpatrują, a lwia ich część to sprawy cywilne.
Tanie rozwody
– Moim zdaniem opłaty są zbyt niskie – mówi sędzia Dorota Hildebrand-Mrowiec, prezes Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce. – Absolutnym kuriozum jest obowiązek zwrotu przez sąd połowy pobranej opłaty, gdy strony rozwodzą się bez orzekania o winie. Powoduje to konieczność dokonywania przelewów w sytuacji, gdy strony przez kilka miesięcy lub lat udowadniają sobie winę, a na ostatniej rozprawie zawierają porozumienie i opłata wynosi nie 600, ale 300 zł.
– Zablokowanie rozwodów wysokimi opłatami sądowymi spowodowałoby, że małżeństwa po rozpadzie istniałyby tylko formalnie, zwiększając liczbę związków i dzieci pozamałżeńskich, co skomplikowałoby stosunki prawno-rodzinne i poszerzyło obszar konfliktów – wskazuje adwokat Rafał Wąworek. Jego zdaniem problemem nie jest zbyt niska opłata sądowa, ale to, że mamy do czynienia z dysfunkcjonalną strukturą procesu rozwodowego: towarzyszy mu prawnie usankcjonowane znęcanie się stron nad sobą, swoisty ring na koszt podatnika. – Trzeba ograniczyć to zjawisko, ale też koszty. Może warto zrezygnować z badania winy – uważa.
Cennik z waloryzacją
Rozwiązaniem mógłby być swoisty cennik opłat sadowych.