Praktycznie to się nie zdarza, tylko garstka firm jest w rękach funduszy private equity, ale nawet one w tym wypadku przyjmują perspektywę znacznie dłuższą niż 3–5-letnia. To natura ubezpieczeń, że wymagają one długich, kilkudziesięcioletnich zobowiązań. Rynek Lloydsa istnieje w Londynie od ponad 300 lat.
Jak wygląda sytuacja w przypadku reasekuratorów, którzy stanowią 40 proc. waszego rynku?
Oczywiście ewentualny spadek przypisu odbija się w sposób naturalny na wartości reasekurowanych polis. Zatem gorsza sprzedaż ubezpieczeń to niższe przychody firm reasekuracyjnych. W tej chwili jednak specjalistyczny rynek ubezpieczeń nie kurczy się, a wręcz przeciwnie.
Kraje rozwijające się, jak Ameryka Łacińska, Indie, Azja Południowo-Wschodnia czy Europa Środkowa, w tym Polska, to rynki, na których wciąż rośnie potrzeba zabezpieczania biznesu. I jest to nie tylko przełożenie wzrostu PKB, ale też niska penetracja rynku ubezpieczeniami, zatem w momencie gdy świadomość osób odpowiedzialnych za zarządzanie ryzykiem będzie się powiększać, siłą rzeczy dynamicznie rozwijać będzie się m.in. nasza sprzedaż. W Polsce sprzedajemy ochronę wartą 40 mln dol. rocznie, ale rośnie ona w tempie 30 proc. rocznie. To zasługa naszej specjalizacji, np. w liniach lotniczych, ubezpieczeniach morskich, D&O. Widzimy wzrost zapotrzebowania na tego typu ochronę, a dodatkowo wasz prężny eksport, a także wysoka konkurencyjność powodują powstawanie nowych czynników ryzyka, jak np. przerw w biznesie.
Polska to jedyny kraj w CEE, gdzie macie biuro. Dlaczego?
Decyzja była prosta, ponieważ w Polsce mamy silne biznesowe relacje i widzimy tu największy potencjał na powstanie okazji biznesowych. Ekonomia jest stabilna, system edukacyjny na dobrym poziomie, jakość kadry zarządzającej bez zarzutu. Jesteście konkurencyjni oraz macie atrakcyjne perspektywy dla eksportu. Dodatkowo nie bez znaczenia są kulturowe związki i przyjaźnie między Polakami i Brytyjczykami, sięgające czasów II wojny światowej, a nawet wcześniej.