Linia zapowiedziała, że w ciągu 2 lat zmniejszy zatrudnienie o 2,9 tys. osób, sprzeda bądź wynajmie część samolotów i zawiesi 14 tras dalekiego zasięgu.
Nie jest jednak wykluczone, że żadnych cięć nie będzie, jeśli strona związkowa, a przede wszystkim piloc,i zgodzą się na proponowane przez zarząd zmiany. Pracownicy AF ostatnio zaszokowali opinię publiczną, nawet we własnym kraju, kiedy napadli na przedstawicieli zarządu na których niemal doszło do samosądu.
Czy i na jakich warunkach ostatecznie zarząd porozumie się z pracownikami zależy od uzgodnień zwiększenia efektywności pracy załóg, zwłaszcza pilotów i personelu naziemnego. Podobna sytuacja była w skandynawskich liniach SAS w 2012 roku i rok temu w Alitalii, gdzie zarządy postawiły jasne warunki : albo pracownicy zgodzą się na zmiany, albo linia przestanie latać. Ówczesny prezes SAS w rozmowie z „Rzeczpospolitą" mówił wtedy.
— Mieliśmy dość pieniędzy na 8 dni i nie było mowy, żebym cokolwiek udawał. Takie były realia. Nie było takiej możliwości, żebyśmy generowali koszty, których nasi pasażerowie nie mieli zamiaru pokrywać. Pasażerów nie obchodzi jak nieskuteczna jest nasza administracja i ile potrzebujemy środków na wypłacanie hojnych odpraw i sowitych emerytur. Nie mamy więc innego wyjścia, jak tak ograniczyć naszą działalność, żeby koszty były do uniesienia - mówił wtedy Rickard Gustafson. I związkowcy SAS, ostatecznie się ugięli. Dzisiaj SAS jest jedną z najbardziej efektywnych linii w Europie.
Teraz sytuacja w Air France jest bardzo podobna. Zarząd grozi zwolnieniami, bądź dobrowolnymi odejściami z pracy, jeśli strona pracownicza nie zgodzi się na zmiany. I tak samo, jak wtedy w SAS zarząd stara się „odbić" władze" z rąk strony związkowej, nadal dyskretnie popieranej przez władze. Skandynawskie rządy takiego poparcia nie dawały. Związkowcy francuscy zawsze uważali, że straty, jakie generuje Air France od 7 lat, będą w jakiś cudowny sposób do odpracowania, jeśli tylko w firmie nie dojdzie do żadnych zmian.