Do tego dochodzi jeszcze rosnąca skłonność do latania osób, które przez wiele miesięcy były pozbawione takich możliwości. — Moim zdaniem przyszłoroczne odbicie w wyjazdach wakacyjnych w Europie będzie wręcz dramatyczne. A wraz z nim dojdzie do równie dramatycznego wzrostu cen, ponieważ podaż miejsc w samolotach będzie znacznie mniejsza. Nasza konkurencja była zmuszona drastycznie ograniczyć swoją flotę — dodał. I wylicza: — Proszę bardzo Thomas Cook oferuje o 6 milionów miejsc mniej, Flybe — o 8 mln mniej, Norwegian o blisko 24 mln mniej, a Alitalia zmniejszyła podaż o 40 proc. Moim zdaniem w przyszłym roku na krótkich trasach w Europie będzie łącznie o 22 proc. miejsc mniej niż w 2021, a popyt wzrośnie gwałtownie — uważa Michael O’Leary.

Zdaniem ekonomistów inflacja będzie jeszcze rosła do końca 2021, a rządy są nieubłagane we wprowadzaniu podatków, które mają pomóc w ochronie klimatu. Do tego dochodzą jeszcze najróżniejsze opłaty i dopłaty (chociażby takie, jakie planują Polska Agencja Żeglugi Powietrznej oraz Lotnisko Chopina w Warszawie).

Jak na razie jednak tylko brytyjskie linie narzekają, że nie ma wystarczającego popytu, niskokosztowy brytyjski EasyJet zapowiedział już, że będzie zmuszony do zwolnienia 4,5 tys. pracowników. Ale już należący do Grupy Lufthansy, niemiecki niskokosztowy Eurowings zapowiada nowe kierunki.

Jak w takiej sytuacji zachowa się Ryanair? — Będziemy walczyć o udział rynkowy, gdzie tylko się da — zapowiada Michael O’Leary i zapowiada ofensywę marketingową na loty jesienno-zimowe.

Będzie miał w tym przypadku potężną konkurencję. Wizz Air, który już wrócił do oferowania sprzed kryzysu, w niespotykanym tempie powiększa liczbę załóg i samolotów. Linie tradycyjne — takie jak Austrian Airlines, czy LOT zamierzają utrzymać wakacyjne kierunki jak długo się da. Polski przewoźnik w końcu września otwiera połączenie z Warszawy do Dubaju. I wiadomo, że nie jest to jedyny kierunek, jak LOT planuje w najtrudniejszych miesiącach dla rynku lotniczego.