Jak wynika z raportu o zrównoważonym transporcie IRJ, z takiej opcji mogłoby skorzystać nawet kilka milionów pasażerów Lufthansy. Przesiadka z samolotu do wagonu kolejowego, z której miałoby skorzystać nawet 20 proc. pasażerów Lufthansy, to wspólny projekt LH i niemieckich kolei Deutsche Bahn. W jego efekcie znacząco miałyby zmaleć emisje CO2.
Bardzo podobny projekt już zaczynają wdrażać francuskie linie Air France i austriackie Austrian Airlines. Tyle że w przypadku tych dwóch przewoźników zrobiło to z powodu zaleceń Komisji Europejskiej. Rezygnacja z części połączeń krajowych (Air France) i podniesienie cen na trasach wewnętrznych (Austrian) były warunkiem uzyskania zgody na pomoc publiczną. A KLM zrezygnował sam z siebie z rejsów pomiędzy Amsterdamem i Brukselą. Wszędzie tam zastrzeżono, że na zwolnione kierunki nie mogą wejść inni przewoźnicy. Bo nie o to chodzi w ochronie środowiska.
W przypadku Lufthansy może jednak nie być tak łatwo z dowożeniem pasażerów koleją do lotnisk. Frankfurt i Monachium nie są ze sobą połączone bezpośrednią linią kolejową, a duża siatka połączeń jest jedynie w przypadku Frankfurtu. Lotnisko w Monachium, tak samo jak warszawskie Lotnisko Chopina, jest stacją docelową, a nie przesiadkową. Nie ma także szybkiego połączenia kolejowego pomiędzy Frankfurtem i Berlinem, a Lufthansa nie ma połączeń długodystansowych zaczynających się w stolicy Niemiec. Więc latający z Berlina najczęściej dolatują do Frankfurtu i stamtąd kontynuują podróż. Lot trwa godzinę, podróż koleją (z przesiadką, bo bezpośredniego połączenia nie ma) 4,5 godziny.
Nawet jeśli rzeczywiście ten program wypali, pasażerowie niekoniecznie będą z tego zadowoleni. Łatwiej jest wsiąść do samolotu w mniejszym porcie, przesiąść się już bez odprawy bagażu i w ciągu 40-50 minut kontynuować podróż. To znacznie wygodniej niż przesiadać się z kolei do samolotu.
Tyle że taka jest cena ochrony środowiska, na którą Europa zwraca uwagę w tej chwili znacznie bardziej niż przed kryzysem.