- Ten czas powinien pozwolić na wypracowanie niezbędnych rozwiązań - uważa dyrektor generalny IATA Alexandre de Juniac. Zarządzający brytyjskimi lotniskami mają świadomość, że wydłużą się u nich kolejki do kontroli dokumentów i zapewniają, że są do tego przygotowani.
Ale co będzie z lotami? Katherine Keahy, która odpowiada za operacje lotnicze na największym brytyjskim lotnisku – londyńskim Heathrow przyznaje, że w wypadku braku umowy tzw. „sieroce loty" (cinderella flights) czyli takie, które wystartowały, gdy Wielka Brytania jeszcze była członkiem Unii Europejskiej, ale lądują już po granicznej dacie brexitu mogą dostać odmowę przyjęcia. Ze względu na ciszę nocną obowiązującą na brytyjskich lotniskach takich rejsów jednak będzie bardzo niewiele.
Prezes LOT-u Rafał Milczarski zapewnia, że brexit nie jest zagrożeniem dla polskiego przewoźnika. LOT właśnie zwiększył liczbę rejsów do Wielkiej Brytanii i uruchomił połączenia London City. Dla tej linii jest to jeden z najważniejszych kierunków w siatce. Co w takim razie stanie się z lotami w ekstremalnym przypadku „twardego brexitu" i braku umowy przejściowej, o którą wnioskuje szef IATA?
Prawnicy są mniej optymistyczni od prezesa LOT-u. Ich zdaniem w tej sytuacji grozi paraliż w komunikacji lotniczej, ponieważ ruchu między Wielką Brytanią i resztą Unii Europejskiej nie regulują żadne umowy, a ta o otwartym niebie wygaśnie 29 marca. Ostatnia umowa Polski „z rządem Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii o cywilnej komunikacji lotniczej" pochodzi z 2 lipca 1960 roku (weszła w życie 25 października 1960 r.).
Dlatego szansą na utrzymanie w miarę niezakłóconych rejsów między portami brytyjskimi i polskimi byłoby jej wskrzeszenie. Wtedy - zdaniem prawników wyspecjalizowanych w zagadnieniach lotniczych - Polskie Linie Lotnicze LOT i British Airways jako jedyne uprawnione linie do przewozu pasażerów pomiędzy Polską a Wielką Brytanią będą musiały znaleźć moce przewozowe do transportu milionów pasażerów.