RZ Floret przeciwniczki dotyka pani tułowia, zapala się lampka i już pani wie, że przegrała. Co pani czuje?
Najpierw jest wściekłość, a potem wielki smutek. Przegrywam, kiedy się waham. Dlatego najważniejsze, by chęć zadania trafienia była silniejsza od obawy, że się je otrzyma. Potrzeba wygranej musi być większa niż strach. Sport ma sens, jeśli pozwala wygrać ze swoimi słabościami i stresem. Szczególnie taki jak szermierka. Staję twarzą w twarz z przeciwnikiem. Często zdarza się, że przy wyniku 14: 14 decyduje jedno trafienie. Muszę przełamać barierę psychologiczną, myśleć o szansie.
Na igrzyskach w Atenach zdobyła pani brązowy medal, ale wcześniej przegrała z utytułowaną Włoszką Valentiną Venzzani walkę o finał. Po powrocie powiedziała pani: „byłam słaba”. To surowa ocena. Czy w pani życiu w ogóle jest miejsce na gorsze dni?
Przez ostatnie dwa lata pozwalałam sobie na słabość. Zakochałam się i to mnie zmieniło. Wcześniej walczyłam nieustannie, ze wszystkimi, wszędzie. Ale nauczyłam się odróżniać, kiedy jest czas walki, a kiedy pora łagodności. Odniosłam wielki sukces osobisty, tyle że to w sporcie nie pomaga. Dużo czasu zajęło mi dojście do zawodowstwa i umiejętności mobilizowania się do pracy. Mam 27 lat, od poprzedniej olimpiady dojrzałam, nabrałam dystansu do siebie i sportu, to był chyba najlepszy okres w moim życiu. Mimo że w szermierce nie szło mi dobrze.
Dlaczego nie szło dobrze?