Do tego filmu Andrzej Wajda przygotowywał się wiele lat. Szukał właściwego scenariusza. Zrezygnował m.in. z tekstu autorstwa Włodzimierza Odojewskiego. Ostatecznie scenariusz powstał na kanwie noweli Andrzeja Mularczyka „Katyń. Post mortem”, a pod jej adaptacją, oprócz reżysera, podpisali się Władysław Pasikowski i Przemysław Nowakowski.
Tak powstała filmowa kronika katyńskiego mordu – z wstrząsającą, mistrzowsko wyreżyserowaną, sceną finałową – a zarazem opowieść o żyjących w niepewności kobietach, czekających każdego dnia na powrót najbliższych. To przede wszystkim z ich perspektywy oglądamy lata niemieckiej i sowieckiej okupacji, a także narodziny PRL.
„Katyń” obejrzało w kinach ponad 2,7 miliona widzów. Obraz zdobył nominację do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. W kraju został dobrze przyjęty, choć pojawiło się również wiele głosów krytycznych. Zarzucano m.in. reżyserowi, że jego film jest zbyt schematyczny i konwencjonalnie zrealizowany na tle powstających współcześnie dramatów wojennych. Przedstawia panoramę postaw Polaków, ale nie pogłębia charakterów postaci, nie wprowadza odcieni. Jest jak sfilmowany rozdział podręcznika historii. Ale stanowi również elegijny hołd dla ludzi, którzy zginęli, broniąc własnej godności i honoru.
Do 1989 roku polskie kino mogło opowiadać o naszych dziejach jedynie za pomocą aluzji i metafor przemycających sens i interpretację zdarzeń, które nie pasowały do oficjalnej państwowej ideologii. Po demokratycznym przełomie ten ezopowy język stał się zbędny. Dorosło także nowe pokolenie widzów, które o zawiłościach polskiej
XX-wiecznej historii wie niewiele. Do niego trzeba mówić klarownie i wprost. Tak jak na dobrze poprowadzonej lekcji w szkole. Polskie kino historyczne skupia się więc przede wszystkim na zapełnianiu białych plam. I „Katyń” dobrze wypełnia to zadanie.