Pierwsza część z 1992 roku była jednym z największych hitów w historii disnejowskiej wytwórni. Znakomicie łączyła tradycję broadwayowskiego musicalu z pastiszowym humorem i perfekcyjną animacją przywodzącą na myśl klasyczne produkcje Disneya z lat 30. i 40. ubiegłego stulecia.
Jednak największą atrakcją tamtego filmu była postać niebieskiego Dżina, wypuszczonego przez Aladyna z lampy. Dżin gadał bez przerwy, a jego tyrady nadawały fabule lekkości i polotu. Głosu użyczył mu Robin Williams. Gwiazdor przeszedł w tej roli samego siebie. Tryskał dowcipem. Chwilami można było odnieść wrażenie, że wymknął się scenarzystom spod kontroli i improwizuje niczym komik w programie „One Man Show”.
Williams nie dał się namówić na występ w „Zemście Jafara”, drugiej części przygód Aladyna z 1994 roku. Ale gdy powstawał „Aladyn i król złodziei”, przyjął propozycję.
Tym razem akcja koncentruje się wokół przygotowań Aladyna i księżniczki Dżasminy do ślubu. Przerywa je wtargnięcie 40 rozbójników pod wodzą herszta Kassima. Banda poszukuje wyroczni wskazującej drogę do skarbu – Złotej Ręki Midasa, która zamienia wszystko w złoto. Oczywiście, Aladyn udaremni ich plany. Przy okazji sam skorzysta z pomocy wyroczni. Zapyta ją o los zaginionego ojca. A gdy otrzyma wskazówki, ruszy na poszukiwania wraz z Dżinem.
Duch z lampy skupia na sobie całą uwagę. Williams znowu jest w swoim żywiole, wygłaszając pierwszorzędne monologi. Parodiuje w nich m.in. styl mówienia Waltera Cronkite’a, Woody’ego Allena i Dustina Hoffmana.