Na początku XXI wieku nastąpił w kinie boom na komputerową animację. Studio DreamWorks wpuściło do świata bajek bulwiastego Shreka, który wywrotowym poczuciem humoru zaskarbił sobie sympatię dorosłych, a bezpretensjonalnym stylem bycia podbił serca dzieci. Tandem wytwórni Disney-Pixar odpowiedział na atak konkurencji znakomitymi „Potworami i spółką”. Wkrótce inne studia również postanowiły mieć własne, komputerowo animowane bestiarium.
W 2002 roku 20th Century Fox wyprodukował „Epokę lodowcową” Chrisa Wedge’a. Film nie imponował tak perfekcyjną animacją jak „Shrek” lub „Potwory...”. Zamiast erudycyjnego żartu stawiał raczej na proste gagi. Ale mimo wszystko chwycił. Twórcy pomysłowo wykorzystali schemat kina drogi. Akcja rozpoczyna się, gdy wszystkie zwierzęta uciekają przed śniegiem i lodem na południe, w poszukiwaniu cieplejszego klimatu.
Jednym z nich jest samotny i zgorzkniały mamut Manfred, którego rodzinę zabili ludzie. Wkrótce dołącza do niego gamoniowaty leniwiec Sid. Szuka kompana i usilnie chce zaprzyjaźnić się z mamutem, którego nazywa „Maniek”. Ten wyjątkowo niedobrany duet natrafia na porzucone niemowlę. Maniek i Sid postanawiają zaopiekować się dzieckiem, ale wtedy dołącza do nich szablozębny tygrys Diego. W filmie jest kilka kapitalnych komediowych numerów – jak np. scena, gdy staje się jasne, dlaczego wyginęły ptaki dodo...
Jednak nie oszukujmy się, powodzenie filmowi zapewniła też króciutka historyjka o Wiewiórze pojawiająca się na początku i na końcu filmu. Gryzoń zaciekle próbuje rozbić żołądź. To trzeba zobaczyć!
[i]Epoka lodowcowa