Viva Cuba jest słodko-gorzką komedią familijną o sile dziecięcej przyjaźni, a także problemach trapiących wyspę. Takie społecznie zaangażowane kino, któremu jednak bliżej do konwencji prostej bajki niż dramatu, jest specjalnością Juana Carlosa Crematy Malbertiego. Reżyser jest na Kubie gwiazdą. Status ten zapewniła mu właśnie „Viva Cuba”. Kubańsko-francuski film zdobył ponad 30 wyróżnień, w tym nagrodę dla najlepszego obrazu dla dzieci na festiwalu w Cannes w 2005 roku.
„Dorastałem w otoczeniu, które było dziwnym połączeniem tego co realne z tym co baśniowe” – wspomina w wywiadach swój pobyt na jednym z planów filmowych, gdzie zapamiętale wywijał mieczem zabawką, wyglądającym jednak na prawdziwy. Matka Malbertiego jest choreografem i reżyserem. Pracowała w telewizji, realizując programy dla dzieci. To właśnie u jej boku mały Juan uczył się fachu i kształtował własną wrażliwość. „Świat fantazji wywarł na mnie ogromny wpływ” – podkreśla reżyser.
Nic więc dziwnego, że przystępując do pracy nad „Viva Cuba”, postanowił opowiedzieć widzom bajkę, choć inspirację czerpał z Szekspirowskiej opowieści o nieszczęśliwych kochankach. Wykorzystanie klasycznego motywu nadaje filmowi Malbertiego uniwersalny wymiar.
W „Viva Cuba” – jak u słynnego dramaturga – też są dwa zwaśnione rody. Zamiast Capulettich i Montecchich mamy do czynienia z familią ubogich socjalistów głęboko wierzących w ideały rewolucji, a z drugiej strony – rodziną arystokratów, która kultywuje tradycje z czasów przed dojściem Castro do władzy. Z pierwszej wywodzi się mały Jorgito, z drugiej urocza Malu. Dzieci – podobnie jak ich matki – często zawzięcie się kłócą.
Jednak nie ma w ich waśniach złości, jest tylko chęć naśladowania zachowań rodziców. W istocie bowiem nie potrafią bez siebie żyć. Gdy okaże się, że matka dziewczynki zamierza opuścić Kubę, Jorgito i Malu uciekają z domu w Hawanie i ruszają w podróż na drugi kraniec wyspy. Zamierzają dotrzeć do ojca Malu, który kiedyś opuścił rodzinę, i przekonać go, by nie podpisywał zgody córki na wyjazd.