Tyle że jest ono rozdrobnione. Każdy z reżyserów idzie własną ścieżką. W przeciwieństwie do starszych filmowców nie łączą ich ani wspólna idea, ani estetyka. Podzieliłbym tę generację na tych, którzy uwierzyli w twórczość Kieślowskiego, i na zafascynowanych Tarantino. Pierwsi uznali, że filmy powinny demaskować rzeczywistość, pokazywać, jak człowiek zmaga się ze sobą i światem. Drudzy traktują kino niczym zabawę, cyrkową żonglerkę.

Kariery zaczynali w najtrudniejszym okresie w historii polskiej kinematografii. W latach 90. sytuacja młodych filmowców była bowiem szalenie skomplikowana. Popychała ich do buntu i radykalnej manifestacji własnej tożsamości. Zespoły filmowe zniknęły. PISF, wspomagający obecnie rozwój przemysłu filmowego, wtedy jeszcze nie istniał. Wytworzyła się instytucjonalna pustka, a młodzi w nią wpadali.

Wówczas narodził się projekt „Pokolenie 2000”, z którym poszedłem do Telewizji Polskiej. To były czasy, gdy TVP dbała jeszcze o Teatr Telewizji i wspomagała rodzimą produkcję filmową. Chodziło o to, by pomóc również debiutantom. Nie tylko poprzez finansowanie ich projektów, ale także emisję debiutanckich obrazów na antenie. Niestety, filmów powstało zaledwie kilka, choć wszystkie dowiodły, że nowe pokolenie ma widzom coś ważnego do powiedzenia.

Po ostatnim festiwalu w Gdyni mówiono o niebywałej erupcji reżyserskich talentów. Warto pamiętać, że jest to konsekwencja zmian legislacyjnych i instytucjonalnych wprowadzonych kilka lat temu dzięki nowej ustawie o kinematografii. Wtedy środowisko filmowe pokazało, że umie się zjednoczyć i walczyć o swoje. Dziś zbieramy pierwsze owoce tamtych reform.

[i]not. rś[/i]