Paletę kolorów i inne uroki francuskiej Bretanii docenili m.in. Claude Monet i współtwórca szkoły z Pont-Aven – Paul Gaugin. Mnie oczarował spektakl, którego byłam świadkiem na atlantyckim wybrzeżu, gdzie strome klify odważnie wcinają się w wodę, a fale z hukiem roztrzaskują się o brzegi.
Nieodłącznym elementem bretońskiego krajobrazu są latarnie morskie – od setek lat przewodniczki przepływających w pobliżu statków. Morski żywioł wciąż objawia się tam w całym swym groźnym majestacie, a przypływy i odpływy, tyleż piękne, co niebezpieczne, potrafią w ciągu kilku chwil zmienić widok nie do poznania. Niebo często zasnuwają deszczowe chmury – stąd określenie: „deszczowa Bretania”. Zasłużone, lecz bynajmniej nie pejoratywne.
Bretońskie wybrzeże ma też łagodniejsze oblicze: ciemnogranatowy ocean łagodnie przechodzi w szmaragdowe i krystalicznie czyste wody spokojnych zatoczek, osłoniętych skałami o fantazyjnych kształtach. Plaże w Le Pouliguen i La Baule kuszą pięknym, białym piaskiem i widokami przypominającymi Lazurowe Wybrzeże.
Intensywną zielenią odcinają się od wody niezliczone wysepki zatoki Morbihan – nic dziwnego, że niektóre z nich celebryci zakupili na własność. Na swoją nazwę w pełni zasługuje Belle-Ile-en-Mer, czyli Piękna Wyspa. To jakby Bretania w miniaturze, ze wszystkimi jej skarbami: dzikim wybrzeżem, tajemniczymi grotami, zatokami i małymi portami z turystyczną infrastrukturą.
W okolicach Guerande, miasta słynącego ze średniowiecznych fortyfikacji, można oglądać niezwykłe żniwa. Na ogromnej połaci zalanych morską wodą „pól” zbierana jest sól, nazywana tam białym złotem i pozyskiwana w taki właśnie sposób od ponad tysiąca lat.