Reklama
Rozwiń

Jessica Alba o kinie akcji i meksykańskich korzeniach

Z Jessicą Albą rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 19.11.2010 21:50 Publikacja: 18.11.2010 14:45

Jessica Alba o kinie akcji i meksykańskich korzeniach

Foto: Getty Images/AFP

[b]Rz: Urodziła się pani w Stanach, ale zawsze podkreśla pani swoje meksykańskie pochodzenie. Jest dla pani ważne?[/b]

[b]Jessica Alba[/b]: Tak. Jestem Amerykanką od kilku pokoleń, już moi dziadkowie urodzili się w Stanach. Nasza rodzina przez jakiś czas starała się pielęgnować tradycje meksykańskie, ale w latach 60. zasymilowała się. Był wtedy taki trend. Rodzice nie chcieli czuć się gorsi tylko dlatego, że byli niezbyt szanowanymi wówczas w USA Latynosami. Przestali mówić po hiszpańsku i – czego bardzo żałuję – nie nauczyli mnie ojczystego języka. Ja jestem dumna ze swoich korzeni i swoją córkę wychowuję „w dwóch językach”. Człowiek, który poznaje różne kultury, staje się obywatelem świata.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej[/link] [/wyimek]

[b]Odnoszę wrażenie, że dziś Latynosi mają coraz silniejszą pozycję w kinie amerykańskim.[/b]

Powoli przebijamy się do głównego nurtu, a filmy Roberta Rodrigueza odegrały w tym procesie niebagatelną rolę. Ostatni jego film „Maczeta”, nakręcony wspólnie z Ethanem Maniquisem, to kolejny krok naprzód. Czuję się dumna, że mamy meksykańskiego superbohatera i portrety Latynosek – nie sprzątaczek, ale niezależnych i samodzielnych kobiet. Ten film niesie ważne przesłanie społeczne. Pokazuje, że Meksykanie nie muszą być wyłącznie biednymi emigrantami, przeprawiającymi się nielegalnie przez Rio Grande, na których poluje się na granicy jak na zwierzynę. A kobiety mogą być super, nawet gdy nie są blondynkami o białej skórze i niebieskich oczach. W „Maczecie” prowokujemy widzów, a jednocześnie ich bawimy.

[b]Dobrze się pani czuje w kinie akcji?[/b]

Fantastycznie. Miałam być chłopcem. Byłam pierwszym dzieckiem mojego ojca, a on marzył o synu. Zdaje się, że był dość zawiedziony, kiedy urodziła się córka. Więc potem, chcąc mu się przypodobać, chodziłam z nim na mecze footballu amerykańskiego i łaziłam po drzewach z chłopakami. Tak mi to weszło w krew, że gdy dostałam lalkę Barbie, o której marzyły wszystkie dziewczynki, ze złością wyrzuciłam ją za okno.

[b]No to w „Maczecie” musiała pani być w swoim żywiole...[/b]

To prawda. Poczułam na planie ogromny przypływ energii. Zwłaszcza że tak naprawdę pierwszy raz zagrałam Latynoskę silną, aktywną i inteligentną – przypominającą kobiety, które spotykałam w swoim życiu. „Maczeta” jest hołdem dla nich. I nie tylko dla nich. To jest hołd złożony wszystkim paniom. W kinie akcji przedstawicielki płci pięknej zwykle uciekają, piszczą, drżą ze strachu, a na końcu są ratowane z opresji przez mężczyzn. Tu rozdają karty. Mężczyźni też są w „Maczecie” znakomici. Meksykańscy superbohaterowie nie są frajerami w rajtuzach, z doczepionymi sztucznymi mięśniami, lecz po prostu rewelacyjnymi facetami...

[b]... którzy wśród strug krwi obcinają głowy i ręce.[/b]

No, tak, ale patrzymy na to z dystansem. Robert Rodriguez wywraca kino akcji do góry nogami. To filmy z wyrazistymi postaciami kobiecymi, co w hollywoodzkim kinie klasy B niemal się nie zdarza. Podobnie jak nigdy nie mógłby tam być wielką gwiazdą Danny Trejo. Najważniejsze jest to, że poprzez tę szaloną zgrywę Robert przekazuje widzowi coś bardzo ważnego. Dla mnie najistotniejsze w „Maczecie” jest zdanie o prawie, które nie zawsze oznacza sprawiedliwość. Drażni mnie, że we współczesnym świecie coraz więcej jest chciwości, korupcji, podążania za pieniądzem, a coraz mniej myślenia o człowieku. Na szczęście jednak wraz z rozwojem komunikacji każdy może być bardziej świadomym odbiorcą kultury. Może patrzeć na ręce możnym tego świata. Nie wiedziałabym nic o manipulacjach przy wyborach w Iraku, gdyby nie Twitter. I jestem pewna, że w „Maczecie” uważny widz też dostrzeże ważne przesłanie.

[b]Zupełnie inną dziewczynę niż u Rodrigueza zagrała pani ostatnio w filmie Michaela Winterbottoma „Morderca we mnie”.[/b]

Na tym przecież polega aktorstwo. Staram się zmieniać. Bohaterki „Flippera”, „Anioła ciemności”, „Mordercy we mnie” czy mojego ostatniego filmu „Little Fockers” są kompletnie inne. Jedną z najdelikatniejszych kobiet – słodką i naiwną – zagrałam w „Sin City. Miasto grzechu”. Postać z filmu Winterbottoma nie była dla mnie łatwa do rozgryzienia. Seks i przemoc znaczyły dla niej niemal to samo. Oczekiwała od mężczyzny akceptacji, która przejawiała się poprzez zadawany gwałt. Nawet nie chce mi się wracać myślami do wspomnień z planu.

[b]Podobno z pokazu „Mordercy we mnie” podczas festiwalu w Berlinie wyszła pani oburzona.[/b]

To bzdura powtarzana przez media. Przemoc w tym filmie służy obnażeniu pewnych mechanizmów. To tak naprawdę krzyk przeciwko niej. W „Maczecie” też mnie ona nie drażni, choć Rodriguez pokazuje odrąbywane ręce i głowy. Gwałt jest tu tak przesadzony, że aż odrealniony.

[b]U Winterbottoma zagrała też pani odważne sceny erotyczne.[/b]

One zawsze mnie wprawiają w zakłopotanie. Wbrew pozorom jestem nieśmiała. Strasznie się denerwuję, gdy reżyserzy każą mi się rozebrać. W „Maczecie”, w scenie, w której jestem pod prysznicem, w rzeczywistości byłam w bieliźnie. Naprawdę rozebrali mnie dopiero na komputerze faceci od efektów specjalnych.

Trudno w to uwierzyć. Przypominam sobie, że na początku kariery była pani uznawana za właścicielkę jednego z najpiękniejszych ciał show-biznesu i jedną z najseksowniejszych artystek kina.

Kiedy zaczynałam grać, magazyny dla mężczyzn przeżywały rozkwit, a wraz z nim ogromnie popularne stały się wszelkiego rodzaju rankingi. Studia filmowe, chcąc to wykorzystać do promocji swoich filmów, wysyłały zdjęcia młodych aktorek do tych pism. Tak trafiałam na listy najpiękniejszych i najseksowniejszych. Ale naprawdę jest mi to obojętne. Ja nawet nie dbam o linię. Nudzą mnie ćwiczenia, wolę ten czas spędzić z mężem i przyjaciółmi, przy lampce wina. Tytuły, bankiety, świat blichtru i fałszu – to wszystko zupełnie mnie nie interesuje.

[b]Po urodzeniu córki zrobiła sobie pani roczną przerwę w pracy.[/b]

Chwila wytchnienia bardzo mi się przydała. Zrozumiałam, że zbyt często słuchałam agentów, zagłuszając własny głos. A oni, dobierając mi repertuar, kierowali się głównie względami komercyjnymi. Tym, czy film ma szansę stać się hitem, gdzie będzie wyświetlany i w ilu kopiach. Gdy nabrałam dystansu do show-biznesu, zdałam sobie sprawę, że nie po to zostałam aktorką i nie takiej chcę kariery. Zależy mi, żeby się rozwijać, poznawać ciekawych ludzi, pracować ze świetnymi reżyserami, jak Garry Marshall czy Paul Weitz. I oczywiście zawsze będę miała czas dla Roberta Rodrigueza. Uwielbiam go także za to, że pracuje poza hollywoodzkim układem. Nie ma producentów wykonawczych, którzy wszystko artystom dyktują. Sprawdzają nawet, czy aktorzy ładnie się na ekranie uśmiechają, bo gdyby nie spodobali się widzom, film mógłby mniej zarobić, a oni straciliby swoje stołki. Robert jest niezależny, swobodnie podąża za swoją wyobraźnią.

[b]Macierzyństo zmieniło pani stosunek do kariery?[/b]

Zdecydowanie. Przy nim nawet festiwale, które kiedyś lubiłam, tracą blask. Zakładanie butów, w których nie da się wytrzymać godziny, albo sukienek, w których ledwo się człowiek porusza, wcale nie jest zabawne. Świat gwiazd jest pusty. Uważniej przyjmuję role. Dziś, opuszczając dom, muszę mieć przeświadczenie, że warto to zrobić.

[b]Pani córka jest pewnie dumna, że może mamę oglądać na ekranie telewizora?[/b]

Ma dwa i pół roku i myśli, że pracuję w biurze. Wychodzę rano, wracam wieczorem, jak większość matek jej koleżanek.

[b]Jakoś trudno mi uwierzyć w tę pani zwyczajność. Jednak jest dziś pani gwiazdą i to mieszkającą w Hollywood.[/b]

Przeprowadziłam się do Los Angeles, bo tam pracuje mój mąż. Ale mój dom jest z dala od zgiełku. Dzisiaj rodzina jest dla mnie wszystkim. To nie błyski fleszy na czerwonych dywanach, lecz moi bliscy przypominają mi, co w życiu najważniejsze.

[ramka]Jest filigranowa i szczupła, ma delikatną, dziewczęcą urodę. Ale jednocześnie bywa twardą kobietą, która wie, o co jej w życiu chodzi. Urodziła się 28 kwietnia 1981 roku. Jej rodzina często przeprowadzała się z miasta do miasta, ale najdłużej mieszkała w Teksasie i Kalifornii. Jessica od dziecka chciała być aktorką, jako trzynastolatka miała już własnego agenta. Występowała w reklamach i filmach telewizyjnych. Sławę przyniósł jej udział w popularnym, australijskim serialu „Flipper”. W 2000 roku trafiła do cyklu „Anioł ciemności”, gdzie zagrała dziewczynę zmutowaną genetycznie. W kinie nie szło jej dobrze: w latach 2007 – 2008 dostała pięć nominacji do Złotych Malin. Ostatni rok przyniósł ciekawsze role, m.in. w „Mordercy we mnie” i w „Maczecie”, która właśnie wchodzi na polskie ekrany. Jest mężatką, w maju 2008 roku urodziła córkę Honor Marie.[/ramka]

[b]Rz: Urodziła się pani w Stanach, ale zawsze podkreśla pani swoje meksykańskie pochodzenie. Jest dla pani ważne?[/b]

[b]Jessica Alba[/b]: Tak. Jestem Amerykanką od kilku pokoleń, już moi dziadkowie urodzili się w Stanach. Nasza rodzina przez jakiś czas starała się pielęgnować tradycje meksykańskie, ale w latach 60. zasymilowała się. Był wtedy taki trend. Rodzice nie chcieli czuć się gorsi tylko dlatego, że byli niezbyt szanowanymi wówczas w USA Latynosami. Przestali mówić po hiszpańsku i – czego bardzo żałuję – nie nauczyli mnie ojczystego języka. Ja jestem dumna ze swoich korzeni i swoją córkę wychowuję „w dwóch językach”. Człowiek, który poznaje różne kultury, staje się obywatelem świata.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Telewizja
Finał „Simpsonów” zaskoczył widzów. Nie żyje jedna z głównych bohaterek
Telewizja
„The Last of Us” bije rekord w Ameryce, a zagrożenie rośnie
Telewizja
„Duduś”, który skomponowała muzykę „Stawki większej niż życie” i „Czterdziestolatka”
Telewizja
Agata Kulesza w akcji: TVP VOD na podium za Netflixem, Teatr TV podwoił oglądalność
Telewizja
Teatr TV i XIII księga „Pana Tadeusza" napisana przez Fredrę