Miś Po zachowuje się jak amerykański nastolatek ślepo zapatrzony w popkulturowych idoli. Tyle że akcja filmu rozgrywa się w starożytnych Chinach. Dlatego Po nie podziwia hollywoodzkich gwiazd, ale mistrzów sztuk walki.
Jego marzenie spełni się w przewrotny sposób. Przypadkowo zostanie pasowany na Smoczego Wojownika i żeby potwierdzić swoją wartość, a także obronić okolicę przed złą panterą śnieżną, będzie musiał przejść trening pod okiem surowego mistrza Shifu. Oczywiście, Po nie ma serca do tych ćwiczeń. Co chwilę się wywraca, o coś uderza lub dostaje srogie lanie.
Na tym polega siła filmu. Komedia „Kung Fu Panda” nie oferuje wyszukanego dowcipu. Można się zżymać, że twórcy, opowiadając o perypetiach pulchnego misia niezdary, kpią z otyłości. Jednak w istocie wracają do korzeni slapstiku z czasów kina niemego, gdy masową wyobraźnią rządzili Charlie Chaplin czy Flip i Flap. Perypetie pandy Po to nawiązanie do tego rodzaju humoru. A także pastisz filmów z Bruce’em Lee i innymi gwiazdami sztuk walki.
Obraz stał się przebojem na całym świecie. Także w Chinach, gdzie oburzył pewnego performera, który oskarżył producenta filmu, wytwórnię DreamWorks, o obrazę uczuć chińskiego narodu. Według niego panda nie powinna mieć zielonych oczu, bo to oznacza, że niesie w sobie zło. A jej ojcem nie może być kaczor. – Boję się, że za kilka lat młodzi Chińczycy będą sądzić, że ich przodkiem był Kaczor Donald – mówił zirytowany.
Kung-Fu Panda