Postać Beniowskiego opisana w poemacie dygresyjnym Juliusza Słowackiego od lat fascynowała naszych reżyserów. Po wojnie sięgał po utwór m.in. Mieczysław Kotlarczyk w Teatrze Rapsodycznym, STS, Adam Hanuszkiewicz i Gustaw Holoubek. Kilka lat temu w warszawskim Teatrze Imka Paweł Świątek przygotował skrzący się humorem spektakl „Beniowski, król Madagaskaru”.
Utwór Słowackiego powstał w drugiej fazie romantyzmu, kiedy jego autor był w ideowym konflikcie z Mickiewiczem. Pisząc „Beniowskiego”, stworzył rzecz o strukturze nieteatralnej. Zmiennej, misternej, łączącej epopeję romantyczną w duchu Byronowskiego „Don Juana” z opowieścią sensacyjną, z płomienną polemiką, z esejem i felietonem – przechodzącą w pamflet.
Miał okazję powołać nowy typ bohatera, który ma niewiele wspólnego z romantycznym indywidualizmem czy heroizmem. Jest zwykłym szlachcicem, który prowadzi barwne życie. Ma więcej z pyszałka i birbanta niż charyzmatycznego herosa, prowadzącego samotną walkę ze światem. Gdzieś w tle rozgrywają się wydarzenia związane z konfederacją barską, toczą walki z Rosjanami, Ukraińcami.
Pokazywany na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych „Beniowski – ballada bez bohatera” Małgorzaty Warsickiej z poznańskiego Nowego to jedna z najciekawszych interpretacji Słowackiego od czasów słynnej „Balladyny” Adama Hanuszkiewicza, zrealizowanej przed niemal półwiekiem w Teatrze Narodowym.
Warsicka, reżyserka i adaptatorka, wraz z Michałem Pabianem, a także kompozytorem Karolem Nepelskim stworzyli z utworu Słowackiego coś na kształt rock-opery, której słucha się z radością, doceniając piękno i klasę libretta.