Rz: Pierwszy tom „Antologii dramatu polskiego” złożony ze sztuk m.in. Gombrowicza, Mrożka i Różewicza komponował pan pewnie z przyjemnością. Ale czy teksty, które wybierał pan do tomu drugiego, obejmującego dramaturgię aż po rok 2005, nie doprowadzały pana do rozpaczy?
Jan Kłossowicz:
Do rozpaczy – nie, ale im dalej, tym było trudniej. Sztuki układają się w historię powojennej Polski. Między 1956 r. a końcem lat 70. przeżywaliśmy jeden z najciekawszych okresów w dramaturgii. Teatr stał się miejscem oporu wobec komunizmu, jedynym, w którym udawało się mówić rzeczy zabronione. To wywołało wielkie oczekiwania widowni i ciśnienie twórcze u pisarzy.
Panowała cenzura, więc posługiwali się stylistyką groteski, parabolą, doprowadzali fabuły do absurdu, bo to, co działo się w kraju, było absurdalne. Skuteczną bronią okazał się śmiech. Widownia śmiała się często i głośno.
Jakie szkody, a jakie zyski przyniosła polskiemu dramatowi cenzura?