Premiera Teatru Provisorium i Kompanii z Lublina unaocznia, dlaczego książkę wydano przed laty w znikomym nakładzie 300 egzemplarzy. Poza masochistami niewielu ludzi chciałoby się dobrowolnie poddać podobnej kuracji wstrząsowej.
Żyjącego w połowie XIX wieku Xięcia Stanisławczyka przedstawił autor jako żyjącego z dnia na dzień próżniaka i drobną kanalię dającą upust chuciom. Pomiata poddanymi, służbą i najbliższą rodziną, której nienawidzi na równi z pogardzanymi obcymi: guwernerem dzieci – Francuzem, przedsiębiorczym sąsiadem Niemcem i spełniającym jego niewyszukane fanaberie Żydem. Toleruje jedynie Rosjanina, bo choć zaborca, zawsze skory do wypitki, a i sypnie groszem.
Xiążę to postać odstręczająca: wyniosła, wulgarna, niemiłosierna wobec słabszych, schlebiająca silniejszym. Ksenofobiczna, zawistna, pazerna, ochoczo hołdująca siedmiu grzechom głównym. To już nawet nie antybohater, lecz karykatura człowieka. Stereotyp goni tu stereotyp, jednak autor nie szczędzi pasji ani jadu, żeby ukazać Stanisławczyka w jak najgorszym świetle.
Skoro tak ma wyglądać typowy Polak, to nic dziwnego, że tak tendencyjny wizerunek nie wzbudził szerszego odzewu. Autor zdaje się iść drogą niepałającego sympatią do naszej nacji Dostojewskiego. Z podejrzaną satysfakcją tropi wredną naturę Polaczyszki, niegodnie wysługującego się wszędzie, gdzie zwęszy interes. Zawsze go można kupić za małe pieniądze.
Jednak Piwowarski to nie Dostojewski – główna postać wyszła mu miałka, płaska, nieciekawa. Przy takim materiale wyjściowym trudno znaleźć jakiekolwiek pozytywy w przedstawieniu. Aktorzy świetni, choć występują w złej sprawie.