Gdy na niedzielnej premierze Robert Wilson wyszedł do ukłonów, część widzów powitała go z uznaniem, inni zaś z dezaprobatą. Inscenizacje słynnego amerykańskiego artysty zawsze jednak wzbudzają skrajne uczucia.
Warszawski "Faust" nie jest powtórzeniem jego dawniejszej realizacji na scenach świata, został przygotowany specjalnie dla Opery Narodowej. I choć nie brak opinii, że Robert Wilson najlepsze lata twórcze ma już za sobą, spektakl zajmie zapewne ważne miejsce w dorobku artysty.
"Fausta" Charlesa Gounoda można wystawiać w historycznych kostiumach, ale wówczas ludzki bunt wobec nieuchronnej starości i złowieszczy pakt z diabłem tracą metafizyczny wymiar. Jedna z najsłynniejszych legend staje się prostą bajką, zwłaszcza że w muzyce co i rusz pojawia się banalny XIXwieczny walczyk.
Dlatego realizatorzy chętnie uwspółcześniają tę opowieść, bo przecież wielu ludzi porzuca dziś zasady moralne, by zdobyć sławę, bogactwo lub władzę. Zło kusi mocniej niż kiedyś.
Robert Wilson nie poszedł żadną z tych dróg. Odwołał się – po raz kolejny – do stylistyki japońskiego teatru kabuki. Tu nie ma taniego, współczesnego realizmu, a XIXwieczne stroje bohaterów są jedynie znakiem. Widowisko toczy się w spowolnionym rytmie, pełne jest umownych gestów, którymi wykonawcy przekazują miłość, cierpienie, radość, ból.