Jimi Hendrix zinterpretował w Woodstock hymn USA, odgrywając w gitarowym solo dramat wojny w Wietnamie, huk bombardujących samolotów, furię i nienawiść żołnierzy, agresję będącą przekleństwem ludzkiej natury. Luc Perceval, jeden z najważniejszych światowych reżyserów, poszedł podobnym tropem, inscenizując w berlińskiej Shaubühne tragedię von Kleista o Penthesilei, królowej Amazonek, która porwała Achillesa z pola wojny trojańskiej.
Reżyser ustawił na środku sceny stos ofiarny z drewnianych bali, a rytualny krąg zaznaczył białą farbą. Nie trzeba mu materiałów wybuchowych, by teatr drżał w posadach. W półtoragodzinnej improwizacji na żywo gitarzysta Jean-Paul Bourelly gra apokalipsę, zgiełk bitwy, amok bohaterów, żądzę krwi, władzy i upokorzenia przeciwnika. To muzyczna Katrina.
Flamandzki reżyser nie bał się pokazać herosów starożytności jako dzikich bestii w ludzkiej skórze, niemal ludzi pierwotnych z filmowej "Walki o ogień". Podkreślił ich zwierzęcą naturę błotem, które pokrywa ciała i ubrania. Z błota powstali, są błotem i w błoto się obrócą. Natarli nim włosy i twarze. To znak wojny i barwa ochronna. Bo ludzkość kocha wojny, podstępy, zdradę. Jest odwiecznym wojownikiem. Nawet teraz, kiedy używa kamuflażu organicznych kosmetyków i żeli.
Nie od początku spektakl jest arcydziełem. Narracyjna ekspozycja bitwy nuży. Ale zaczyna się historia Amazonek. Jedna z aktorek z nagą, różową piersią wysuniętą na brudną, zabłoconą koszulę opowiada, jak zamordowano ich mężów. Jak musiały spać z najeźdźcami. Wtedy przetopiły kobiece ozdoby na sztylety, a potem każda oderżnęła sobie jedną pierś, by lepiej zabijać z łuku. W tej opowieści jest cały teatr Percevala z charakterystycznym dla niego napięciem życia i śmierci, rozedrganiem pomiędzy miłością a nienawiścią.
Erupcja następuje podczas spotkania Penthesilei i Achillesa. Grecki heros ma być reproduktorem, a potem wrócić do domu, bo Amazonki nienawidzą mężczyzn. I spektakl o wojnie staje się mroczną opowieścią o konflikcie płci.