Skoro z okazji Roku Grotowskiego Wrocław zaprosił na festiwal Świat Miejscem Prawdy wielkich reformatorów teatru, to obok Petera Brooka, Eugenio Barby czy Krystiana Lupy musiało znaleźć się miejsce dla tej kobiety.
Ponad trzy dekady temu Pina Bausch dokonała syntezy tańca z innymi sztukami. Jej kolejne premiery, w których wykonawcy tańczyli, śpiewali, wypowiadali rozmaite teksty (zawsze w języku kraju, w którym występowali), przypominały mozaikę, czy raczej składankę pomysłów. Do Wrocławia teatr tańca z Wuppertalu przywiózł jeden z nowszych spektakli, „Nefés”, potwierdzający, że Pina Bausch zachowała artystyczną młodość. Odnalazła przy tym to, co w sztuce najcenniejsze – prostotę i czystość formy.
„Nefés” jest reminiscencją podróży do Stambułu. Rozpoczyna się sceną w tureckiej łaźni. Mężczyźni leżą okryci ręcznikami, kobiety ich myją, potem osuszają włosami. Wkrótce wszyscy rozchodzą się i cały dalszy ciąg widowiska jest obrazem pragnień, uczuć, miłosnych fascynacji. Obserwujemy kolejne gry męsko-damskie przesycone erotyzmem, zawsze jednak finezyjne, pozbawione trywialnej dosłowności.
Ten spektakl – co typowe dla Piny Bausch – składa się z ciągu epizodów, najczęściej solowych. Scen zbiorowych jest niewiele. Całość rozgrywa się na pustej niemal scenie, choć ważnym elementem jest woda. A jednak „Nefés”, co można przetłumaczyć jako „oddech duszy”, wciąga. Przede wszystkim dlatego, że każdy taneczny monolog kolejnego wykonawcy ma emocjonalną szczerość. Jej tancerze nie czują się ograniczeni techniką, nie wykonują – jak członkowie wielu współczesnych grup – cielesnych łamańców lecz każdym gestem wyrażają siebie. Są naturalni, a więc i wiarygodni.
Na tym właśnie polega siła sztuki Piny Bausch. Ona zaś nie miała ambicji naprawiania świata, nie starała się straszyć widza zagrożeniami, jakie niesie współczesność. Po prostu przyglądała się ludziom z życzliwością i pewną dozą humoru, pokazywała ich takimi, jacy są. I nawet jeśli mają tylko małe marzenia, to zdaniem Piny Bausch, już to ich uwzniośla.