– Początek spektaklu można było uznać za komiksowy, co nie znaczy, że tekst został spłaszczony – kontynuuje aktorka. – Goplana Bożeny Dykiel była wzorowana na "Barbarelli" Jane Fondy. Występowała w kombinezonie, tak jak Skierka i Chochlik – wyglądali śmiesznie. Jeździli na hondach, które w PRL stanowiły dodatkową atrakcję.
A bitwa gnieźnieńska została pokazana z użyciem zabawek mechanicznych. Podobny zabieg zastosował niedawno Jan Klata w "Sprawie Dantona".
– Teraz często operuje się skrótem, uwspółcześnieniem. Wtedy miało to wydźwięk obrazoburczy. Ale Hanuszkiewicz chciał się zbliżyć do widza wszystkimi sposobami. Miało być trochę jak u Szekspira. Dla gawiedzi – akcja, a mądrzy słuchali tekstu. Generalnie publiczność oglądała spektakl z wypiekami na twarzy. A później – huzia na Adama, który urządzał po przedstawieniu dyskusje, bo lubił brylować. Sprawiał wrażenie, jakby czerpał wiedzę bezpośrednio z drzewa wiadomości dobrego i złego. I wielu przekonał – Stefana Treugutta, Konstantego Puzynę.
Przed Hanuszkiewiczem Pustelnik grany był serio, jak Wernyhora.
– Tymczasem Janusz Kłosiński świetnie się wstrzelił w abstrakcyjną aurę – wspomina Anna Chodakowska. – To był król Popiel zdezelowany przez życie. Nie chciał mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Jedyne, co mu zostało, to wróżenie, rozpoznawanie świata. Scenę, w której przychodzi Balladyna, by znaleźć sposób na krwawą plamę, graliśmy na poły tragicznie, na poły komediowo.
Tak objawiała się bezradność i naiwność Balladyny.