"Moje filmy są tylko destylatem tego, co robię w teatrze" – powiedział kiedyś szwedzki reżyser (1918 – 2007). Zazwyczaj bywa kojarzony z kinem, mimo że ma na koncie 170 scenicznych produkcji, a przygodę ze sztuką rozpoczął jako siedmiolatek, bawiąc się w teatr kukiełkowy.
"Wiarołomni" to scenariusz, który w 2000 r. Liv Ullman zrealizowała w kinie. Jednak niezwykle teatralny. Zaczyna się niemal jak szekspirowski "Hamlet". Do starego reżysera – w spektaklu TR Warszawa Bergmana gra Władysław Kowalski – przychodzi duch kobiety. Aktorka (Maja Ostaszewska), będąca wytworem wyobraźni artysty, staje się medium. Odtwarza dramat zdrady i towarzyszącej jej goryczy klęski. Bergman uważał, że kto nie umie kochać – nie umie żyć.
Po czteromiesięcznej pracy nad tekstem jestem przekonany, że "Wiarołomni" bardziej pasują do teatru niż kina – mówi Andrzej Urbański. Decyduje o tym kameralna, intymna aura. – Ale chodzi o coś więcej: to historia oparta na słowach, które wywołują obrazy. W filmie jest to oczywiste. Tymczasem w teatrze uruchamia wyobraźnię.
Dlatego twórczość Szweda przeżywa w Europie teatralny renesans. Luc Perceval zrealizował telewizyjny scenariusz "Po próbie" w hamburskiej Thalii. Iwona Kempa wyreżyserowała "Rozmowy poufne" w krakowskim Teatrze im. Słowackiego.
– Bergman jest następcą Strindberga – mówi Urbański. – Zrobił krok dalej. Pogłębił portret psychologiczny kobiety i tajemnicę jej relacji z mężczyzną.