Reklama
Rozwiń

Marzę o Fauście

Zbigniew Rybka, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Jana Kochanowskiego w Radomiu, o specyfice sceny, nadziejach i planach na przyszłość

Publikacja: 19.11.2010 10:53

Zbigniew Rybka (fot. M. Zminkowski)

Zbigniew Rybka (fot. M. Zminkowski)

Foto: Rzeczpospolita

[b]Najbardziej „powszechny” był ten teatr za dyrekcji Zygmunta Wojdana. Wojciech Kępczyński postawił na musical. Linas Zaikauskas dużo uwagi poświęcał stronie plastycznej spektakli. Pański poprzednik, Adam Sroka, skupił się na sztukach brutalistów, tworząc cykl „Radom odważny”. Jaki teatr pan tu proponuje?[/b]

[b]Zbigniew Rybka:[/b] W Radomiu jest tylko jeden teatr. Najbardziej rozsądnym rozwiązaniem jest zapewnienie mu szerokiego repertuaru. Kieruję go bowiem do publiczności zróżnicowanej pod względem wieku i upodobań. Są dyrektorzy lansujący pogląd, że teatr istnieje bez względu na to, czy jest publiczność, czy nie. Należę do tej „nienormalnej” części populacji, która nie podziela tej tezy. Uważam, że do pełnego dialogu potrzebne są dwie strony: aktor i widz. Jeśli nie ma jednej z nich, nie ma teatru. Wojciech Kępczyński, który ściągał tu na musicale widzów z całej Polski, znakomicie prowadzi teraz warszawską Romę. „Teatr odważny” Adama Sroki czy plastyczny Linasa Zaikauskasa idealnie pasowałyby do miast wieloteatralnych. Na wąski profil mogą pozwolić sobie te, które mają wiele scen. 

[b]

Problemem Radomia jest wysokie bezrobocie. W takiej sytuacji bilet do teatru nie staje się artykułem pierwszej potrzeby…[/b]

Z jednej strony mówi się o 20-procentowym bezrobociu, z drugiej zaś udało mi się spowodować powrót publiczności. Okazuje się, że ci, którzy są zainteresowani teatrem, jeżdżą do Warszawy, ale też przychodzą tutaj.

[b]Można odwoływać się do tzw. patriotyzmu lokalnego?[/b]

Jeśli słyszę głosy: „w naszym teatrze zobaczyłem ciekawy spektakl” – odczuwam wielką satysfakcję. Myślę, że w ten sposób teatr dobrze wypełnia funkcję społeczną, buduje świadomość „małej ojczyzny”. 

[b]Kiedy zaczęła powracać publiczność?[/b]

Ku mojemu zdziwieniu – już po pierwszej premierze. I wcale nie była to farsa. Zaproponowałem Katarzynie Deszcz realizację „Wizyty starszej pani”. W spektaklu zagrała gościnnie Emilia Krakowska i… jakoś poszło. A sytuacja, jaką zastałem, nie była łatwa. Miałem cztery sztuki, na które sprzedawały się bilety. Najbardziej zaskakujące było to, że nie mogłem grać „Emigrantów”, bo trudno było skompletować obsadę. 

 

[b]Ale to spektakl na dwóch aktorów?[/b]

No właśnie. 

 

[b]Tego nie wymyśliłby nawet Mrożek![/b]

Żeby teatr w Radomiu nie był teatrem absurdu, musieliśmy bardzo szybko zbudować repertuar. Dziś gramy nie cztery, ale 19 sztuk. W ciągu sezonu dajemy 10 – 12 premier.

[b]

Widzów przyciągają gwiazdy. Oprócz Emilii Krakowskiej jest Katarzyna Jamróz i Jerzy Bończak.  [/b]

Sam z przyjemnością oglądam gwiazdy na scenie. A jako dyrektor wiem, że to bardzo ciekawe doświadczenie dla publiczności i dla zespołu.

 

[b]Nagrodzony spektakl Michała Siegoczyńskiego „2084” był współprodukcją z inną sceną. Czy będą następne?[/b]

Z pewnością tak. Zależało mi na powodzeniu tego przedsięwzięcia, bo był to dobry sposób na pokazanie się poza Radomiem. Przekonanie innych, że nasz teatr jest traktowany na równych prawach ze scenami stołecznymi. W tym przypadku z Teatrem Na Woli, w którym przedstawienie to jest grane w tej samej obsadzie. Dodatkową korzyścią jest możliwość dzielenia się kosztami. Ten pomysł realizowałem już wcześniej w Rzeszowie, więc nie był dla mnie nowością. 

[b]Dzięki różnorodnej ofercie zaczyna mieć pan widzów po swojej stronie. Jak reagują władze?[/b]

Organizator teatru, czyli miasto, oczekiwał poprawy sytuacji w teatrze. Uważnie nam się przygląda, mam wrażenie, że docenia wysiłki. Uczestniczy też we współtworzeniu teatru i nie zadaje pytań typu: po co wam nowe reflektory. 

[b]A jak wygląda stan techniczny sceny?[/b]

Teatr otwarto w latach 70. ub. wieku i wtedy był nowoczesny. Teraz wiele urządzeń nadaje się do muzeum. Od lat nie są produkowane i nie można wymienić części. Zdarzyło się przerwanie spektaklu, bo podczas przedstawienia zatrzymała się obrotówka. 

[b]Możecie liczyć na prywatnych sponsorów?[/b]

Z tym jest bardzo ciężko. Po prawie trzyletnich staraniach w tym roku udało się po raz pierwszy. Dzięki temu otworzyliśmy Scenę Fraszka przeznaczoną dla dzieci. Nie był to wielki koszt, ale bez sponsorów byśmy sobie nie poradzili. 

[b]Co dla pana, dyrektora radomskiego teatru, znaczą nazwiska Jana Kochanowskiego i Witolda Gombrowicza?[/b]

Kochanowski jest szlachetnym, ale trudnym patronem. Nie miałem jeszcze odwagi zaprezentowania jego utworów, ale mam pewne plany.

Z Gombrowiczem jest dużo prościej. Dla teatru jest z pewnością bardziej inspirujący. Za sprawą Wojciecha Kępczyńskiego od wielu lat organizujemy Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski. Dzięki temu przedsięwzięciu jesteśmy rozpoznawalni nie tylko w Polsce. Dopóki szefuję teatrowi w Radomiu, będę bardzo dbał o ten festiwal. 

[ramka]Kierowanie teatrem daje możliwość spełniania własnych marzeń repertuarowych. Jakie są pana?[/ramka]

Jak wspomniałem na początku rozmowy, staram się zaproponować widzom możliwie różnorodny repertuar. Poza tym wzbogacamy naszą ofertę, sprowadzając interesujące, z różnych powodów ważne spektakle w cyklu „Goście Teatru Powszechnego”, organizując czytania otwarte dla publiczności. Patrząc na zespół, który udało nam się wzmocnić nowymi aktorami, mam nadzieję, że będę miał okazję zaprosić widzów na „Fausta”, o którym od dawna marzę. Myślę, że ten spektakl wielu z nas – bez względu na wiek – pomoże odpowiedzieć na kilka istotnych pytań… 

[i]—rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski[/i]

[b]Najbardziej „powszechny” był ten teatr za dyrekcji Zygmunta Wojdana. Wojciech Kępczyński postawił na musical. Linas Zaikauskas dużo uwagi poświęcał stronie plastycznej spektakli. Pański poprzednik, Adam Sroka, skupił się na sztukach brutalistów, tworząc cykl „Radom odważny”. Jaki teatr pan tu proponuje?[/b]

[b]Zbigniew Rybka:[/b] W Radomiu jest tylko jeden teatr. Najbardziej rozsądnym rozwiązaniem jest zapewnienie mu szerokiego repertuaru. Kieruję go bowiem do publiczności zróżnicowanej pod względem wieku i upodobań. Są dyrektorzy lansujący pogląd, że teatr istnieje bez względu na to, czy jest publiczność, czy nie. Należę do tej „nienormalnej” części populacji, która nie podziela tej tezy. Uważam, że do pełnego dialogu potrzebne są dwie strony: aktor i widz. Jeśli nie ma jednej z nich, nie ma teatru. Wojciech Kępczyński, który ściągał tu na musicale widzów z całej Polski, znakomicie prowadzi teraz warszawską Romę. „Teatr odważny” Adama Sroki czy plastyczny Linasa Zaikauskasa idealnie pasowałyby do miast wieloteatralnych. Na wąski profil mogą pozwolić sobie te, które mają wiele scen. 

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Teatr
Krzysztof Głuchowski: W Kielcach wygrał Jacek Jabrzyk
Teatr
Wyjątkowa premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Przy jakich przebojach umierają Romeo i Julia
Teatr
Teatr Wielki. Personalne przepychanki w Poznaniu
Teatr
„Ziemia obiecana” Kleczewskiej: globalni giganci AI zastąpili wyścig fabrykantów
Teatr
„Ziemia obiecana": co powiedzą Kleczewska, Głuchowski i Klata o dzisiejszej sytuacji?