Gdzie na świecie zrealizowano najbardziej gejowską i queerową inscenizację „Wieczoru Trzech Króli" Szekspira? Rozpoczyna się od harców sir Tobiasza i Falstaffa, którzy wystawiają gołe dupy wprost ku publiczności i usłużnie rozchylają pośladki. Gdy następnie, zgodnie z tekstem Szekspira, przerywają akcję komicznymi intermediami, w chwilach złości podnoszą koszule i straszą dyndającymi fiutami. Czy takie atrakcje zapewnia jakaś eksperymentalna scenka w Castro, gejowskiej dzielnicy San Francisco? A może to drag queen show w którymś z pedalskich klubów Berlina? A może to widowisko z okazji Gay Pride Day w Amsterdamie? Nie, proszę państwa, to spektakl kubańskiego reżysera Carlosa Diaza w państwowym Teatro El Publico, mieszczącym się przy Linea, jednej z głównych ulic Hawany. I nie jest to żaden jednorazowy eksces, bo zagrano go przy pełnej widowni już ponad sto razy. Jeżeli nawet mnie w trakcie tego show szczena opadała coraz niżej i niżej, to wyobrażam sobie reakcje czytelników „Przekroju". O co tu, do cholery, chodzi? Jak coś takiego może się dziać w jednej z najsurowszych dyktatur świata, jak opisują Kubę światowe media?

Najpierw wyrzućmy z głowy wszystkie śmieci, które wyczytujemy w zachodniej prasie na temat wyspy jak wulkan gorącej. Ten kraj ani się nie rozpada, ani nie wymiera z głodu. Żyje bardzo ubogo, ale w Ameryce Środkowej i na Karaibach są państwa żyjące jeszcze skromniej, a będące rzekomo przykładnymi demokracjami. Na nic zdaje się też odnoszenie do Kuby doświadczeń wschodnioeuropejskiego komunizmu. Do nas przyjechał na sowieckich tankach, tutaj odbyła się autentyczna ludowa rewolucja, która m.in. doprowadziła do zniesienia panującego wcześniej apartheidu, wykluczającego z życia społecznego ciemnoskórych. Rewolucja trochę stetryczała i przypomina dziś czasami staroświecką hacjendę dziadka Castro. Ale w tym systemie nadal tkwi siła subwersywna, czego jednym z przykładów jest działalność Marieli Castro, dyrektorki Narodowego Centrum Edukacji Seksualnej. Córka Raula Castro od kilkudziesięciu lat prowadzi działania na rzecz lesbijek, gejów i osób transseksualnych, co w kulturze ufundowanej na ideałach machismo jest prawdziwym wyzwaniem.

I tutaj wracamy do teatru Carlosa Diaza. Jego „Wieczór Trzech Króli" był erupcją beztroskiej gejowskiej radości. Ale już kolejna premiera wykorzystuje homoseksualny kostium do mocnej wypowiedzi politycznej. To „Kaligula" Alberta Camusa, opowiadający o szalonym władcy, który podporządkowuje kraj swoim dziwactwom. Aluzja narzuca się sama, choć kamufluje ją homoerotyczny klimat. Kaligula jest starą ciotą w ekstrawaganckich mundurach z pomalowanymi paznokciami u stóp i dłoni, obłapiającym młodych dworzan, którzy bez słowa protestu udostępniają swe wdzięki. I uczestniczą w proreżimowych masówkach z czerwonymi flagami. W momencie jednak, gdy poeta Scypion oskarża dyktatora, że jego rządy prowadzą do exodusu obywateli, i wyjmuje z marynarki współczesny kubański paszport, przez widownię przebiega głośny szmer. To najgorętszy dzisiaj temat nocnych hawańskich rozmów przy butelce rumu. Za półtora miesiąca wchodzą w życie przepisy, które umożliwią Kubańczykom swobodne podróżowanie bez konieczności uzyskiwania zgody władz.

Czy spełni się wizja Scypiona? To byłaby zbyt łatwa kalka z naszej transformacji. System schengeński zamyka granice Europy przed emigrantami, a nie wszystkim uśmiecha się kiszenie w latynoskim getcie w USA. – Nie jesteśmy Portorykańczykami – usłyszałem od grupy młodych artystów. Widzą zarówno tutejsze złe, jak i dobre strony. Psioczą na brak pieniędzy, słabo działający Internet i przestarzałą sieć komórkową, z iPadów słuchają najnowszych amerykańskich przebojów, mówią świetnie po angielsku, planują premiery Sarah Kane i innych głośnych światowych autorów, zaśmiewają się na ostatnim hicie rodzimego kina „Juan de los Muertos", przedstawiającym Kubę jako kraj zombie. A nocami piją na Maleconie albo słuchają muzyki w klubie, którego szef każdy koncert kończy rewolucyjnym wezwaniem: – Abajo Batista! Czyli precz z Batistą, oddanym USA dyktatorem, którego zmiotła rewolucja 1959 r. I każdy może rozumieć te słowa po swojemu.

Autor jest teatrologiem, szefem Instytutu Teatralnego, smakoszem, autorem barwnych recenzji kulinarnych. U nas pisze o premierach teatralnych.