W rzeczywistości wykreowanej na scenie wyczuwa się brud praskiej ulicy, czasem odór alkoholu nie najlepszej jakości. Jest charczący Romeo gotowy do bitki i grupa jego kompanów, którzy mimo młodego wieku czują się wyraźnie zmęczeni życiem. Miłość jest zadekretowana gigantycznym neonem LOVE, zawieszonym nad rozciągniętą przez całą scenę białą kanapą. Na niej siedzą lub drzemią aktorzy uczestniczący w tej opowieści.
Reżyserka, która zasłynęła niedawno w Narodowym znakomitą inscenizacją utworu „W mrocznym, mrocznym domu", nigdy nie kryła fascynacji teatrem niemieckim. W spektaklu „Romeo i Julia" zaprezentowała świat pozbawiony uczuć, tkwiący w marazmie dnia codziennego. Ludzi niewidzących perspektyw. Wielka, wygodna kanapa z porozrzucanymi poduszkami jest poczekalnią życia. Parys, „narzucony" przez rodziców narzeczony Julii (Mariusz Wojciechowski), czeka na swoje wejście, miętosząc bukiet białych róż. Niemal przez cały spektakl siedzi nieruchomo, czując się jak wyrośnięty student przed ważnym egzaminem, do którego przygotowuje się od lat.
Sam ukochany Julii grany przez Jacka Belera przyznaje nie bez racji, że jest tylko cieniem Romea. W takim świecie Julia powinna cierpieć na Parkinsona i poruszać się z balkonikiem. Na szczęście tak się nie dzieje. Grana przez Katarzynę Marię Zielińską wydaje się mocno osamotnioną idealistką. Pragnie miłości jak kania dżdżu.
Bezbronną Julię otaczają menele i pijacy, a Romeo próbuje być jej bodygardem