Przygodę z teatrem zaczynał od Teatru Ateneum w Warszawie, gdzie 32 lata temu wystawił „Pokojówki” Geneta. Indywidualność artystyczną w pełni jednak ukazał w drugiej połowie lat 70. serią inscenizacji w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Tam zrealizował „Zamek” Kafki, „Dzień dobry i do widzenia” Fugarda, „Iwonę, księżniczkę Burgunda” Gombrowicza, a przede wszystkim kontrowersyjne „Dziady” Mickiewicza.
Wtedy stało się jasne, że w polskim teatrze objawił się twórca niepokorny, oryginalny i indywidualny, pragnący rozmawiać z widzem własnym językiem. Jednych irytował i drażnił, drugich fascynował, o czym świadczyły nagrody już wtedy zdobyte na krajowych festiwalach za „Zamek” oraz „Dzień dobry i do widzenia”. Takim indywidualistą pozostał przez całe życie, gdy pracował na kolejnych scenach. Szczególnie ważne okazały się lata 2003-2007, gdy kierował Teatrem Śląskim w Katowicach.
Henryk Baranowski pracował nie tylko w Polsce. „Peepshow” w jego reżyserii otrzymał w 1992 r. James Jefferson Award dla najlepszego przedstawienia sezonu w Chicago, „Życie z idiotą” Alfreda Schnittkego według prozy Wiktora Jerofiejewa, które wystawił w Nowosybirskim Teatrze Opery i Baletu, w 2004 r. otrzymało Wszechrosyjską Maskę Operową dla najlepszego przedstawienia operowego w Rosji.
Baranowski okazjonalnie reżyserował bowiem w teatrze operowym, zawsze wybierając niebanalne dzieła lub też poczciwej klasyce nadając zupełnie nowy kształt. Jego operową muzą często była znakomita śpiewaczka Joanna Woś.
To Baranowskiemu zawdzięczaliśmy niezwykłą polską premierę „Echnatona” Philipa Glassa (Teatr Wielki w Łodzi, 2004), „Cyrulika sewilskiego” z akcją umieszczona w fitness klubie (także Teatr Wielki w Łodzi, 2007) czy „Napój miłosny” Donizettiego przeniesiony w realia PGR-u. Premiera tego spektaklu odbyła się nieco ponad pół roku temu w Operze Krakowskiej i okazała się jedną z ostatnich inscenizacji tego artysty.