Wojna domowa króla Leara z rudą Kordelią. Z Leara w Narodowym został złoty kikut

Jan Englert jest w znakomitej formie. Jednak reżyser Grzegorz Wiśniewski ostatecznie nie zrewanżował się dyrektorowi artystycznemu Teatru Narodowego szansą na wielkiego „Króla Leara”.

Publikacja: 25.02.2024 14:23

Kordelia (Dominika Kluźniak) i Jan Englert (Lear)

Kordelia (Dominika Kluźniak) i Jan Englert (Lear)

Foto: Marta Ankiersztejn

W najnowszej premierze Teatru Narodowego Jan Englert, który w maju skończy 81 lat, jest w życiowej formie, świetnej kondycji i czujnej samoświadomości.

Nie szarżuje z samozachwytem, co mu się zdarzało. Kiedy jego Lear ma jeszcze władzę – ironizuje. Potem miażdży gniewem. Lecz bez krzyku. Szybko też zaczyna się zastanawiać, co tak naprawdę uczynił, wypowiadając Kordelii wojnę domową. I rozważać, czy nie popełnił błędu, który okupi życiową klęską na koniec swej politycznej drogi, gdy wydawać się mogło, że raz zdobytej władzy nie odda nigdy, bo nie ma z kim przegrać.

Dodajmy, że pierwszy raz Jan Englert zagrał Leara ćwierć wieku temu w spektaklu Macieja Prusa, będąc już w zespole Narodowego za dyrekcji Jerzego Grzegorzewski. Sam aktor przyznał, że to nie był sukces.

Teraz, już jako dyrektor artystyczny, powierzył reżyserię Grzegorzowi Wiśniewskiemu.

Nagła katastrofa Leara

Początek spektaklu zapowiada się dobrze, poza jakością dźwięku, który czasami przepada w czeluściach mikroportów. Scenograf Mirek Kaczmarek przedłużył proscenium o kilka pierwszych rzędów, okno sceny zabudował falistymi plastikowymi płytami, które przy zmianach światła raz są zardzewiałe, a innym razem efektownie prześwitują, eksponując liszaje błota.

Mocny to obraz spartaczonej budowy wielkiego królestwa, zaś widok katastrofy nagle przerwanych rządów, dopełniają sterty płyt rozrzucone w bezładzie i zalane raczej niespodziewanym wybuchem wulkanicznej lawy („nasz naród jak lawa”?).

Czytaj więcej

Spektakle w Warszawie. Englert, Olbrychski, Stuhr i Ferency, który wkrótce zagra Jerzego Urbana

A gdy kontemplujemy początek rozpadu świata i dramatu abdykacji władcy, który tylko zapowiada, że oddaje władzę, zza gruzowiska wychodzi Edmund (Przemysław Stippa), bezceremonialnie zapinając rozporek, bo właśnie skończył chędożyć jedną z córek króla. Nie tracił czasu na ogłoszenie testamentu Leara, bo to przecież zwykłe pieprzenie. Dobrze wie, że na dworze interesy załatwia się przez łóżko. On ma realny plan zdobycia władzy oraz zemsty jako pomijany i lekceważony dotąd bastard hrabiego Gloucestera (Jan Frycz), który matkę Edmunda ograniczył do roli seksualnego naczynia. Występ Stippy dobrze się zaczyna.

Jan Englert i dynastyczne „500+”

Jan Englert wkracza na scenę w czarnym garniturze, przepasany opalizującą szarfą. O żonie Leara nic nie wiemy. Jego miłością była i jest władza, dlatego oddając ją - znajduje się w ewidentnej żałobie. Wciąż władczy i patriarchalny. Akty dziedziczenia wręcza zięciom, a nie córkom. Dla nich ma jedynie żądania urodzenia potomków. Jest zaskoczony, gdy najmłodsza Kordelia, grana przez Dominikę Kluźniak, nie zamierza wdzięczyć się do ojca, by za cenę dynastycznego „500+”, dostać to, co się jej w państwie należy. Ma własne zdanie, dba o swoją godność. To wystarczy, by patriarchalny przywódca uznał, że się przeciwko niemu zbuntowała.

Bez zbytniego naginania interpretacji, w czasach feminizmu, dostajemy scenę o buncie młodej kobiety wobec starego mężczyzny, który ma problem z faktyczną abdykacją, a bredzi też o osłabianiu kraju wobec ościennych państw, nie zdając sobie sprawy, że to głównie jego wina.

Czytaj więcej

Łódź stolicą teatru. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych

Zabawna na tym tle jest ruda peruka, w której gra Kluźniak, zaś przeciwko wydziedziczeniu Kordelii dzielnie protestują Edgar (Mateusz Rusin) i Kent (bardzo dobry Ireneusz Czop) za co, oczywiście, zostaną skazani na wygnanie, bo stary król nie znosi prawdy na swój temat.

Otwarcie jest więc ciekawe, a potem intrygująco rozwija się wątek relacji Leara ze starszymi córkami Gonerylą (Danuta Stenka) i Reganą (Ewa Konstancja Bułhak) w kiczowatych skórach, jak na mafię przystało. Goneryla i Regana oddały hołd ojcu chrzestnemu rodzinnej mafii, akceptując patriarchalne zasady, lecz Goneryla nie jest, jak to bywało w inscenizacjach szekspirowskiej tragedii, wredną córunią, która podstępnie oszukała ojca, by zagwarantować sobie sukcesję. To on stracił kontakt z rzeczywistością.

Danuta Stenka w blond peruce w stylu Bogumiły Wander, gra kobietę, która waży słowa, starając się opanować emocje. Ale gdy dworacy i rycerze Leara zaczynają burdy - żąda zmniejszenia postkrólewskiego dworu, oddając do dyspozycji własny.

Władca, który abdykował – abdykować jednak nie zamierza. Ostrzeżona o jego kaprysach Regana postępuje podobnie jak Goneryla. Ta zaś długi stół dzielący aktorów od widowni na całej jej szerokości, wysuwa demonstracyjnie na teatralny korytarz, pozostawiając Learowi stolik, jaki zmieściłby się w kawalerce. Ostatecznie bowiem, siostry zagrały z Learem „w dziada”, odbierając mu wszystkie dawne przywileje.

Songi Kordelii

Problemy zaczynają się, gdy Grzegorz Wiśniewski wprowadza wątek songów Kordelii. Do tej pory wystarczał mu odwrócony do widzów kontrabasista, który gra zażynanie królewskiej rodziny muzyką Aleksandry Gryki. Pewnie był jakiś pomysł na brechtowskie opowiedzenie czegoś więcej, gdy Kluźniak w długiej, płomienno-rudej peruce stoi nad zamyślonym Learem i jak anioł śmierci śpiewa mu do ucha. Niestety, do naszych uszu dotarło niewiele. Trudno zrozumieć angielski tekst.

Song otwiera również drugi akt, zaś kolejny, gdy tragedia Kordelii jest bliska końca, rozpisany został na trzy gigantyczne wizualizacje: ponad sceną i z jej boków. Szkoda tylko, że muzyka łudząco przypomina Radiohead. W spektaklu jest to już czas, kiedy Szekspir został potraktowany przez Grzegorza Wiśniewskiego piłą mechaniczną, a przecież w pierwszym akcie ciął tekst lancetem, precyzyjnie.

Towarzyszący Learowi Kent jest poturbowany, czego dowodem są plastry terapeutyczne na całym ciele, a jednocześnie z dłoni wyrasta mu bat do samobiczowania. To ewidentny masochista, bezkrytycznie kochający swojego króla i kata w jednej osobie. Błazna gra Dominika Kluźniak, ubrana w różową skórę, z uszami króliczka „Playboya”, tak jakby córka wzgardzona przez ojca musiała szukać pociechy w sexbiznesie.

Czytaj więcej

„Wypiór” w teatrze Syrena. Wieszcz pragnie krwi

Szekspir potraktowany mechaniczną piłą

Wiśniewski tak prowadzi spektakl, że błaznów mamy dwóch. Zręcznie się nawet gimnastykują z użyciem dostępnych im rekwizytów oraz w prawieniu Learowi złośliwości. Niestety, w „nowocześnie perwersyjnym” teatrze Wiśniewskiego nie doczekamy się „wielkich” scen Jana Englerta. Reżyser potraktował go jak Lear Kordelię. Ograniczył rolę do kilku krótkich, przyciszonych monologów, a przecież wybitny aktor mógłby powiedzieć coś bardziej znaczącego niż trwająca przydługo sieczka ni to rodzinnego thrillera, ni to political fiction z inwazją Francji na pogrążoną w chaosie Wielką Brytanii.

Ginie w niej wzruszająca scena, gdy blisko widzów Lear przeprasza Kordelię, bo zrozumiał swoją winę wobec córki i własną głupotę. Zakończenie spektaklu tą intymną sceną byłoby zaskakujące, lecz godne ryzyka. Niestety wtedy Learem w obszarze pysznej reżyserii staje się Wiśniewski i trwoni to, co z trudem zbudował.

Scenę burzy, która jest ukoronowanie tragedii króla i człowieka, wykastrował, ograniczając ją do rozmiaru boksu, gdzie wiruje wszystko wraz z tancerzami-dublerami głównych postaci.

Englert ma również dublera w innej scenie, który rozbiera się do naga. Wtedy jednak obnaża się de facto reżyser i trudno nadążyć za jego pomysłami, gdy aktorzy muszą dociągnąć wszystkie wątki do końca, wchodząc i wychodząc na scenę, jak nakręcone w przyspieszonym tempie kukiełki.

Nie powiem, że Szekspir spaliłby się ze wstydu w Narodowym, a jednak perspektywę sceny zamyka w finale widok purchli nadpalonego czarnego szkła, instalacja kikutów złotych drzew oraz dwa zwęglone głazy, które, być może, miały stanowić bramę otchłani, tymczasem prowadzą donikąd.

W najnowszej premierze Teatru Narodowego Jan Englert, który w maju skończy 81 lat, jest w życiowej formie, świetnej kondycji i czujnej samoświadomości.

Nie szarżuje z samozachwytem, co mu się zdarzało. Kiedy jego Lear ma jeszcze władzę – ironizuje. Potem miażdży gniewem. Lecz bez krzyku. Szybko też zaczyna się zastanawiać, co tak naprawdę uczynił, wypowiadając Kordelii wojnę domową. I rozważać, czy nie popełnił błędu, który okupi życiową klęską na koniec swej politycznej drogi, gdy wydawać się mogło, że raz zdobytej władzy nie odda nigdy, bo nie ma z kim przegrać.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Krystyna Janda na Woronicza w Teatrze TV
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata