Tadeusz Słobodzianek, szef stołecznego Teatru Dramatycznego, podjął rewolucyjną decyzję: zamiast zaprosić jedną z młodych gniewnych reżyserek, które obróciłyby klasyczny utwór w perzynę i dzięki wysiłkom specjalnego dramaturga wzbogaciły współczesnymi cytatami, przypomniał sobie o istnieniu Tadeusza Bradeckiego.
Mimo wyglądu wiecznego studenta należy on już do grona klasyków reżyserii, którzy przez niektórych odłożeni zostali na senioralną półkę. Niesłusznie. Bradecki podszedł do komedii Carla Goldoniego z szacunkiem i pokazał commedię dell'rte w pełnym blasku.
Dzieje żyjącego w XVIII w. Goldoniego były barwne, jak jego komedie. Z dominikańskiego kolegium uciekł z trupą aktorską, ze studiów prawniczych wypędzono go za śmiałą satyrę. Potem o mało co nie przywdział zakonnego habitu, ale też musiał uciekać przed małżeńskimi zobowiązaniami. Był urzędnikiem sądowym, adwokatem, konsulem genueńskim w Wenecji, ale przede wszystkim – człowiekiem teatru.
Wystawiając „Sługę dwóch panów", Tadeusz Bradecki miał zapewne w pamięci słowa Goethego o tym, jak bardzo komedia Goldoniego zrośnięta jest z codziennym życiem weneckiego ludu. Nie starał się jednak uczynić z niej utworu stricte politycznego.
Cytaty o ułomnościach władzy, ciemnych interesach urzędników czy bogaceniu się kosztem biednych są aktualne w każdej epoce i publiczność zawsze wychwytuje je z lubością. Tak też jest w Dramatycznym. Ale ten spektakl to przede wszystkim szansa na odreagowanie zwłaszcza po niektórych inscenizacjach w Studio czy Powszechnym.