– Od początku pracy w filmie wydawało mi się, że aktor jest na planie przedmiotem mniej zagadkowym, niż to się wydaje. Niewiele znaczą umiejętności czy talent, najważniejsza jest osobowość. – mówił w wywiadzie dla „Rz“. – Nie jestem z moich filmowych ról zadowolony. No, może z jednej – w „Marysi i Napoleonie“. Dobrze mi się grało w „Nieciekawej historii“ Hasa, ale film zdjęto po trzech dniach. Jeśli chodzi o „Pętlę“, „Pożegnania“ i „Sanatorium pod Klepsydrą“, scenariusze były tak wyraziste i jednoznaczne, że niewiele trzeba było mojego pomysłu, żeby rola się udała.
Debiutował jako Dzierżyński w filmie „Żołnierz zwycięstwa“. – Było śmiesznie – wspominał. – Do mojego teatru w Katowicach przyjechała Wanda Jakubowska z kierownikiem produkcji Mieczysławem Wajnbergerem. Wyszliśmy z teatru do kawiarni. Rozmawiali, padały pytania w stylu: „A co zrobimy z jego uszami?“. Nawet nie śmiałem pytać, o co chodzi. Napalony na to, żeby grać w filmie, pojechałem do Łodzi. Zaproszono mnie do charakteryzatorni, gdzie była radziecka specjalistka. Nie rozumiałem nic, bo mówiła po rosyjsku, rozpoznałem tylko, że jest otoczona zdjęciami ministra Józefa Becka. I zaczęła mnie na niego charakteryzować. Po dwóch godzinach przyszła Jakubowska i pyta: „Co to jest?!“. Charakteryzatorka odpowiada: „Minister Beck“. A Jakubowska: „Ale ten pan gra Dzierżyńskiego!“. Przemalowywali mnie przez następne dwie godziny. Moja rola polegała na tym, że szedłem w rewolucyjnym pochodzie ze sztandarem i wygłaszałem krótkie przemówienie. Wszystko. Potem Jakubowska powiedziała mi, że towarzysze z Biura Politycznego oglądali film i jeden z nich zakwestionował moje złe spojrzenie.Przekornie mówił o „Lawie“ Tadeusza Konwickiego.
– Konwicki nie miał do mnie, do moich umiejętności, pełnego zaufania – mówił. – Sprzeniewierzałem mu się bardzo wyraźnie. Począwszy od wyboru tekstu, a skończywszy na rodzaju bycia na planie. Kiedy przystąpiliśmy do kręcenia „Lawy“, wydawało mi się, że on w ogóle nie czytał „Dziadów“! A raczej czytał, gdy był chłopcem w szkole. Jednak kiedy brano „Dziady“ na tapetę – zasypiał. Potem odłożył je na półkę i już więcej do nich nie zajrzał. Pewnie podczas jakiegoś wieczoru ponurego, jakiejś egzystencjalnej rozpaczy, która nawiedzała go często, leżąc na swoim wyr-ku, zauważył na półce z książkami „Dziady“. Sięgnął po nie z najwyższym wstrętem, rozpoczął czytanie i nagle zorientował się, że obcuje z arcydziełem. Na domiar wszystkiego zobaczył „Dziady“ z tego samego punktu widzenia co Mickiewicz, bo okolica, w której rzecz się odbywa, była mu znana z młodości. Dlatego pracował jak we śnie, w nawiedzeniu.Ze szczególną ironią mówił o najbardziej popularnych „Gangsterach i filantropach“ oraz „Prawie i pięści“:
– Przy „Prawie i pięści“ pracowało mi się dosyć dobrze. Nikt mi nie przeszkadzał. Wszyscy grali western po polsku, a ja usiłowałem zagrać Konrada. „Gangsterzy“ byli wyraźnym wygłupem. Kiedy się spojrzy analitycznie na tę rolę, widać dokładnie, że nie jest żadnym problemem sięgnąć po telefon przed kamerą i dyktować partnerowi ruchy szachów. Wytworny sposób mojego zachowania, bycie dżentelmenem na tle bandy, nie wymagał szczególnej kreacji!
Kuba