Na pierwszych próbach nie nadążał za kolegami.
– Uczyłem się jak małpa, tłumaczyłem słowo po słowie, czasami niczego nie rozumiejąc – opowiada w książce „Andrzej Seweryn” Teresy Wilniewczyc.
Po premierze posypały się propozycje.
– Najpierw było we mnie wiele bezczelności, uporu, wytrwałości, odwagi. Ale miały też swoje znaczenie słuch i predyspozycje. No i chamska wręcz praca.
Słuchał radia, oglądał telewizję, czytał na głos prasę.
– I powtarzałem do tysiąca razy tekst przed premierą. Akcent w końcu zniknął.
Sukces Andrzeja Seweryna był możliwy również dlatego, że nie pracował w filmie, lecz w teatrze, nad dobrymi tekstami i z dobrymi reżyserami. Antoine Vitez, znany z dbałości o poprawność językową, obsadzając Seweryna w Claudelowskiej „Zamianie”, powiedział:
– Daję ci tę rolę wcale nie dlatego, że postać, którą zagrasz, nazywa się Pollock.
W dalszej rywalizacji z francuskimi aktorami pomagało to, że na początku nie grał w sztukach współczesnych.
– Dla mnie tekst Moliera brzmiał naturalniej niż dla Francuzów, ponieważ poznawałem język francuski poprzez klasykę.
Wyrazem najwyższego uznania była propozycja zagrania Don Juana na otwarcie Festival d’Avignon ’93 w reżyserii Jacques’a Lasalle’a.
Oto fragment „Dziennika” aktora: „Na pięć aktów jedynie dwie strony w egzemplarzu są bez udziału Juana na scenie. Ćwiczę codziennie (…) Teraz na ulicy, w metrze ciągle powtarzam tekst. Ludzie patrzą na mnie jak na wariata, a ja ukrywam twarz, powtarzam, powtarzam. Oni mnie pewnie biorą za muzułmanina. Zostaję też po próbie w teatrze w sali prób i pracuję dalej. Podobno nawet już się o tym mówi w Komedii”.
9 lipca 1993 r. Andrzej Seweryn odniósł w Awinionie gigantyczny sukces.
– Gdyby Depardieu, który jest wielkim aktorem, miał zagrać Gustawa-Konrada po polsku, nie dałby rady. A Andrzej zagrał Don Juana. Dla niego wszystko jest możliwe – powiedział Daniel Olbrychski.
[srodtytul]Integracja z żubrówką[/srodtytul]
Olgierd Łukaszewicz przed wyjazdem na Zachód pytał o zdanie Erwina Axera. – Odradzał mi. Ale żegnając się, dodał: „Niech pan robi to, co mu podpowiada intuicja” – wspomina aktor.
W 1988 r., nie znając niemieckiego, miał zagrać na eksperymentalnej scenie Volkstheather w Wiedniu.
– Powiedziałem reżyserowi: to twoje ryzyko, mnie nikt tu nie zna. Ale gdyby pamięć odmówiła mi posłuszeństwa, gdyby zabrakło słówka – nie znalazłbym ogniwa łączącego tekst. Nie zrozumiałbym podpowiedzi. Grałem jak papuga.
Podczas Wiener Festwochen Łukaszewicz zagrał Franza w Różewiczowskiej „Pułapce” wyreżyserowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego.
– I choć Tadeusz Łomnicki znał niemiecki, pocił się jak nigdy w roli Ojca. Recenzenci nas skrytykowali. Naszą austriacką wersję warszawskiego spektaklu uznali za nieudaną. Ale napisali też, że najmniej błędów popełnił Olgierd Łukasiewicz. Byłem już po niemieckim filmie i ćwiczyłem język z nauczycielką.
Po wrocławskiej premierze „Pułapki” Łukaszewicz dostał etat w teatrze w Bonn.
– Dyrektora zainteresowało moje aktorstwo. Wyjaśniał, że społeczeństwo niemieckie stanowi etniczną mieszankę i to znajduje odzwierciedlenie na scenie. Kiedy reżyser z Berlina przyjechał, by mnie obejrzeć, nie domyślił się, kto w zespole jest Polakiem. To znaczy, że grałem bez wpadki.
Gorzej szła integracja z zespołem.
– Pomogła dopiero kolacja z polską żubrówką. Przedtem było trudno. Zdarzały mi się lapsusy językowe, po których niemiecki kolega wybuchał pretensjami.
W Bonn Łukaszewicz zagrał w siedmiu premierach. „Wielki krach” z jego udziałem został zaproszony na festiwal do berlińskiego Schiller Theater, skąd przeprowadzono bezpośrednią transmisję telewizyjną.
Najbardziej przeżywał recytację Psalmów Dawida w kościołach Bawarii.
– Przebrnąłem przez 18 tłumaczeń. Chodziło o to, żeby zgrać treść z emocjami, bo był czas, kiedy myślałem, że Niemcy śmieją się i wzruszają inaczej niż my.
Gazety podkreślały, że dla kogoś, kto dwa lata wcześniej nie mówił po niemiecku, spektakl stanowił niebywałe osiągnięcie.
Z Erwinem Axerem spotkał się w Salzburgu, gdzie grał z niemieckimi aktorami w „Weselu” Andrzeja Wajdy pod patronatem Petera Steina, dyrektora festiwalu.
– Wtedy Axer przyznał, że mówię jak niemiecki aktor. Ale zanim dostałem rolę, Stein przesłuchiwał mnie dwie godziny. Miałem już wtedy gadane i byłem pewny siebie. Za granicą zrozumiałem, że granie w obcym języku pozwala głębiej doświadczyć aktorstwa, które jest czymś więcej niż ślizganiem się po słowach. Teraz trzymam kciuki za Andrzeja Chyrę.