Rozrywka zdaje się nie mieć przed nim tajemnic. Stąd też widowisko „Kabaret… wieczór ósmy” mogę polecić każdemu.
Od lat kolejne łódzkie składanki kabaretowe cieszą się wśród spragnionych niebanalnej rozrywki łódzkich widzów niezwykłym powodzeniem. Tym razem reżyser ich nie oszczędza. Wiersz konferansjera (Marek Ślosarski) „Powitanie”, w którym słowa „witam was motłochu” konkurują o lepsze ze stwierdzeniem, że artyści sypią „perły przed wieprze”, jest frontalnym atakiem na sytą, a nieczułą publiczność. Tak sto lat temu w słynnym krakowskim „Zielonym Baloniku” w Jamie Michalika, pierwszym polskim kabarecie, witał gości Stasinek Sierosławski.
Przedstawienie kończy zaś męski kwartet (Jacek Łuczak, Artur Majewski, Maciej Więckowski, Artur Zawadzki) „Balladami Łazika z Tormesu” piwniczanina Wiesława Dymnego, gdzie zbitki wulgaryzmów („Żeby zęby wam spróchniały/ Żeby dupy nie dawały/ Żeby ptaszek wam nie stawał/ By dostatek niedostawał” itd.) wyciskały poniewieranym widzom potoki łez ze śmiechu.
Nie zabrakło przebojów z kabaretów paryskich, wiedeńskich, berlińskich, monachijskich oraz żydowskich szmoncesów z polskiego międzywojnia. Emanujące seksapilem piosenkarki zastanawiały się „Czy mu dać?” (Magda Dratkiewicz), albo że „Zbyt młodam, by wyjść za mąż” (Marta Górecka), a nawet „Bo ja jestem tylko po to, żeby kochać mnie” z repertuaru Marleny Dietrich (Karolina Łukaszewicz). Przewrotnie ukazał Pacuła „Zosię i ułanów” (Maja Korwin) z Kabaretu Starszych Panów. Nad landszaftem a la Kossak z ułanem i dziewczyną pojawiały się ręce animatorów, prześmiewczo ilustrujących poszczególne wersy Jeremiego Przybory. Metalowy kubek z wylewaną wodą naiwnie imitował strumyk, a krzyżujące się szable – akcję wyrażoną słowami „tam za lasem wre potyczka”.
Chwalić Boga, więcej tu kabaretu niż teatru, więc przedstawienie docierało w pełni głównie do ludzi z poczuciem humoru. W Łodzi – sądząc po reakcji publiczności – na szczęście ich nie brakuje.