Na afiszu należałoby, co prawda, dopisać: dozwolone dla widzów lubiących teatr niemiecki, bo z jego estetyki wyrasta inscenizacja Kupfera. Jest mroczna, przygnębiająca i nie stroni od przerysowań. Ma wszakże wiele zalet, a najważniejsze, że starą operę przedstawia tak, by współczesny widz odnalazł w niej dzisiejszy świat.
Bohater „Opowieści Hoffmanna” jest poetą, doświadczającym miłosnych zawodów, ale znajduje w nich źródło twórczych inspiracji. Typowa dla romantyzmu historia została przez Jacques’a Offenbacha przyrządzona tak, by zadowolić XIX-wieczną publiczność operową. Każdy akt rozgrywa się w innym, efektownym miejscu i nawet skromny gabinet tajemniczego naukowca Spalanzaniego zmienia się w pewnym momencie w salę balową.
Kupfer odrzucił inscenizacyjną wystawność. W ponurej scenerii pokazuje bohatera pozbawionego romantycznego czaru. Hoffmann to współczesny człowiek, na próżno szukający miłości, gdyż nie znajdzie jej w świecie stechnicyzowanym, wyuzdanym, w którym sława i kariera stają się ważniejsze od uczuć.
W „Opowieściach” Kupfer idzie wbrew tradycyjnym gustom publiczności. Stara się wręcz prowokować i dlatego najbardziej przebojowy fragment – wenecką barkarolę – puszcza ze zdezelowanej szafy grającej. Jednocześnie jego interpretacja wynika z głębokiej analizy utworu, mimo że odczytuje go po swojemu, dokonując cięć w partyturze.
W przeciwieństwie do wielu inscenizatorów Kupfer potrafi też reżyserować, a nie tylko pokazywać na scenie swe wizje. Precyzyjnie ustawia sceny zbiorowe, każdą postać wnikliwie charakteryzuje. Inspiruje też wykonawców, czego dowodem są choćby cztery różnorodne, groteskowe postaci, w które świetnie wcielił się Paweł Wunder. Nicklausse, przyjaciel Hoffmana, w wielu inscenizacjach bezbarwny, nabrał cech niemal diabolicznych, a dzięki także interpretacji wokalnej Artura Rucińskiego przykuwa uwagę.