Jeśli ktoś ma ochotę zanurzyć się w śląskość, powinien zobaczyć najnowszą propozycję teatru. Z poetycko-elegijnego, ale i nasączonego typowo śląskim, rubasznym, acz celnym humorem tekstu Tadeusz Bradecki zrobił prawdziwy teatr i – co zaskakuje – pełne rozmachu widowisko. Jak sądzę, nie było to łatwe. Tekst debiutanta trzeba było przełożyć na język sceny, bo sama gwara – soczysta, jędrna, rdzennie staropolska, lecz nasycona germanizmami i ich spolszczeniami – bywa raczej atutem słuchowiska, a nie teatru. Tylko dopełniona sugestywnym obrazem przemówi nawet do tych, którzy jej do końca nie rozumieją.
Bradecki – pochodzący z Zabrza, wychowany wśród Ślązaków potomek Kresowian – znalazł na to sposób. Uczynił ją tylko jednym z elementów wielkiego widowiska, by nie była przeszkodą w odbiorze uniwersalnego przesłania. Stąd na scenie jest miniorkiestra górnicza, na horyzoncie – filmowe kadry, w przestrzeni zaś dźwięki i odgłosy wielkiej historii. A pośrodku mała wiejska izba i indywidualne dramaty prostych ludzi, w których przeżywaniu pomagają głęboka wiara oraz ludowe, magiczne myślenie.
Tytułowy polterabend to praktykowany na Śląsku zwyczaj tłuczenia naczyń na progu domu panny młodej w wieczór poprzedzający wesele. Dźwięk tłuczonego szkła miał przeganiać złe duchy i przynieść młodej parze pomyślność. W sztuce Mutza polterabend staje się metaforą śląskiego losu, kruchego jak porcelana, bo poddanego trudnym politycznym wyborom i wojennym zawieruchom.
“Polterabend” to saga rodu Mutzów, osadzona w realiach I i II wojny światowej, powstań śląskich i plebiscytu. Akcentuje tradycyjne śląskie wartości: religię, pracę, dom. Opowiada historię, ale nie tę znaną z podręczników, lecz rodzinną, która przenosi się z pokolenia na pokolenie, częściej przechowując wspomnienia niż pamiątki, bo te z racji niepoprawności politycznej wielokroć trzeba było niszczyć. To pamięć o bliskich, którzy zginęli lub zaginęli na frontach europejskich wojen, zamęczeni zostali w obozach pracy – także po wojnie, w kraju i w Związku Radzieckim. O wysiedlonych i skazanych na emigrację. O tych, którzy za wszelką cenę próbowali przetrwać, choć wielka historia im tego nie ułatwiała.
Kluczem do zrozumienia Ślązaków jest scena, w której nestorka rodu, babcia Tekla (wielka rola Ewy Leśniak), tłumaczy synowi prawidła zachowania obowiązujące w tzw. narożniku kultur, którym od wielu wieków był Śląsk. A tłumaczy na przykładzie zabawki, jaką jest małe pudełko, w którym schowane są dwie myszki – biała i czarna. Ślązacy są właśnie jak małe myszki płochliwi. W zależności od sytuacji politycznej przybierają – by przeżyć – odpowiednią barwę. Stąd więc tak typowy dla tej dzielnicy Polski determinizm historyczny, ale i pogodzenie się z własnym losem.Tego Śląska już nie ma. W niektórych Ślązakach zostały jednak niezagojone rany, przekonanie o krzywdzie i odrzuceniu. Im “Polterabend” daje możliwość ekspiacji i oczyszczenia. Dla innych będzie zapewne kluczem do zrozumienia słów Kazimierza Kutza, który o Ślązakach mówi, że są dupowaci i że czas najwyższy z tym skończyć.