Większość z nas nie wie, jakim przedstawieniem były Dejmkowskie „Dziady” sprzed 40 lat. Zaginął egzemplarz reżyserski. Pozostała szczątkowa, przypadkowa rejestracja Polskiej Kroniki Filmowej. Ale są relacje świadków i dokumenty opublikowane trzy lata temu w „Pamiętniku Teatralnym”, zdjęcia, a ostatnio odnaleziono zapis dźwiękowy. Interpretacja Gustawa Holoubka zapiera dech. Imponuje rola Zdzisława Mrożewskiego (Senatora).
Największy paradoks polega na tym, że Kazimierz Dejmek, szef Teatru Narodowego, nie chciał wystawiać arcydramatu Mickiewicza. Pomimo że sam umieścił go w programie dyrekcji – zwlekał z inscenizacją przez kilka lat.
– Z trwogą myślę o „Dziadach” i owych wszystkich mszach i tajnych obrządkach narodowych, do których w tragicznych chwilach dziejów odwołuje się Polak – mówił Krystynie Nastulance w 1963 r.
Znając złożoną naturę, przekonania i przekorę Kazimierza Dejmka – np. obrzydzenie do patriotyczno-romantycznych gestów aktorskiego bojkotu w stanie wojennym – lepiej można zrozumieć jego decyzję wystawienia „Dziadów”… dla uczczenia 50. rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Cenzura jeszcze przed próbami uznała to za prowokację. Ale Dejmek się uparł, był pewien, że jego interpretacja potwierdzi słuszność wyboru daty i przesłania. Nawet kiedy spektakl zaczął żyć własnym życiem, a strofy Mickiewicza, jak zwykle, obróciły się przeciwko Rosji, bronił swojej koncepcji: „Jako materialista przesunąłem chrystianizm i mistycyzm autora ze sfery dewocyjnej na grunt ludowej obrzędowości, akcentując rewolucyjność i patriotyczność utworu”. Dejmkowi można było zarzucić wiele, ale w sprawach ideowych nie znosił kompromisu. To, że jego interpretacja miała być nie antyrosyjska, lecz antycarska, przekonywał program przedstawienia: sążniste teksty o dekabrystach, liczne Mickiewiczowskie cytaty z „Trybuny Ludów” o poparciu wieszcza dla rewolucji społecznej – przede wszystkim zaś finał spektaklu oparty na ustępie „Do przyjaciół Moskali”. W realizacji zamysłów reżysera przeszkodził Gustaw Holoubek. Strofy Mickiewicza o nadziei Polaków związanej z rosyjskimi rewolucjonistami wypowiadał tak sceptycznie, że Dejmek musiał zmienić zakończenie. Tym samym inna stała się wymowa finału: widzowie oglądali skutego kajdanami Konrada, eskortowanego w drodze na Syberię przez rosyjskich sołdatów.
Holoubek, mówiąc językiem kolokwialnym, ukradł Dejmkowi spektakl. Na tle monumentalizmu obrzędu dziadów monolog „Nocy cicha” brzmiał niezwykle lirycznie, był jak ożywczy powiew wiatru w dusznej celi rosyjskiego więzienia. A kiedy Holoubek zdobył już rząd dusz widowni, jego zbuntowany Konrad stał się żywym wcieleniem wiary wszystkich naszych romantyków, że każdy, nawet samotny czy więziony, mógłby „myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony”. Przekonywał: „Mam być wolny – tak! nie wiem, skąd przyszła nowina,/ Lecz ja znam, co być wolnym z łaski Moskwicina./ Łotry zdejmą mi tylko z rąk i nóg kajdany, /Ale wtłoczą na duszę...” Holoubek, mówiąc w natchnieniu „Wielką Improwizację”, nawet w kwestii o równości z Bogiem był przekonujący. Naprawdę kochał naród i chciał go wyzwolić. Burzę oklasków wywoła również kwestia Piotra Wysockiego: „Nasz naród jak lawa/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi/ Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”.