Mimo usilnych starań nie trafiliśmy na podziemne jezioro, po którym pływał pierwowzór warszawskiego upiora. Taki zbiornik, odkryty blisko sto lat temu pod budynkiem Paryskiej Opery, zainspirował Gastona Leroux – reportera, który z czasem zasłynął jako autor powieści detektywistycznych, do napisania niewielkiej książeczki, do dziś rozpalającej wyobraźnię filmowców i kompozytorów.

Nosiła ona tytuł „Le Fantôme de l’Opera” („Upiór w operze”) i opisywała oszpeconego fizycznie geniusza, niejakiego Eryka. Pod gmachem opery zbudował on swoje królestwo – z kilkoma poziomami, miejscem na położone na wysepkach apartamenty i magazyny dekoracji. Eryk był bowiem nie tylko genialnym konstruktorem, mistrzem inżynierii, dzięki której jego królestwo funkcjonowało jak znakomicie naoliwiony mechanizm, ale też uwielbiającym muzykę kompozytorem i scenografem.

Opera była dla niego królową sztuk – najpiękniejszą i najwspanialszą, łączącą w jedno wszystkie inne sceniczne dziedziny. Dzięki niej stworzył sobie idyllę – sztuczny przepiękny świat, w którym mógł żyć, skoro nie miał szansy funkcjonować w realnym świecie. Bo – jako człowiek oszpecony przez naturę – budził powszechną grozę i lęk. Także u osoby, na której zależało mu jak na nikim w świecie. Krucha, delikatna i obdarzona wspaniałym głosem chórzystka Christine pewnego dnia zjawiła się w operze.

Czytaj więcej - www.zw.com.pl