Historia brzmi szokująco: Ernst Lubitsch, niemiecki reżyser o żydowskich korzeniach, po ucieczce przed nazistami do Ameryki zrealizował w 1942 r. tragikomedię okupacyjną.
Kluczem do swej opowieści uczynił książkę węgierskiego autora Melchiora Lengyela. Zderzała ona w absurdalno-baśniowej formie nazistowską ideologię ze światem teatru. Opowiada o tym, jak grupa warszawskich aktorów organizuje ruch oporu. Zespół angażuje się w zamach na faszystów .
Motywacje są jednak moralnie niejednoznaczne i tylko częściowo patriotyczne. Dyrektor podejmuje bowiem walkę z wrogiem z powodu zazdrości o żonę, która ma romans z niemieckim oficerem.
Reżyserowi zarzucano cynizm, brak szacunku dla walki o niepodległość, usprawiedliwianie faszyzmu. Wskazywano na lekceważenie spraw Holokaustu. Wątek Zagłady został wspomniany tylko aluzyjnie poprzez monolog Szajloka z „Kupca weneckiego" Szekspira. „Film ten nigdy nie żartował z Polaków, a tylko ośmieszał środowisko aktorów, ducha nazistowskiego i kiepski nazistowski humor" – napisał po latach Lubitsch.
Zamach na Hitlera
W 1983 r. nową wersję „Być albo nie być" nakręcił Alan Johnson – z udziałem Mela Brooksa. Wśród niemieckich dygnitarzy, na których szykowano zamach, miał być sam Adolf Hitler.