Mężczyzna, o którym opowiadam, mając 48 lat, zrozumiał, że rzeczywistość może być inna, niż myślał. Rzecz nie w marihuanie. Chodzi o rodzaj refleksji, że to, co nas otacza i co widzimy, nie jest jeszcze całą rzeczywistością. Późna to refleksja – jeśli przychodzi pod pięćdziesiątkę. Zbyt późna! Oczywiście, narkotyki nie odkryją przed nami istoty świata, ale w tym przypadku marihuana pokazała bohaterowi, że żył złudzeniami.
Motto sztuki zaczerpnął pan z „Iluzji" Pierre'a Corneille'a. Czy z wiekiem zmienia się pana stosunek do klasyki? Chce pan kontynuować klasyczne historie?
Sztuka Corneille'a nazywa się „Iluzja", natomiast moja – „Iluzje". To znaczy, że u Corneille'a jest ona jedna i polega na steatralizowanym przedstawieniu życia, podczas gdy w mojej sztuce jest wiele iluzji, które zmieniają się jedna po drugiej. Na tym przecież oparta jest struktura tego, co ja proponuję. Jeśli natomiast chodzi o relacje między klasyką a współczesnością, to dla mnie teatr jest przede wszystkim sztuką współczesną. Molier, Szekspir, Ajschylos, Sofokles czy Czechow i Ibsen ciągle mają wpływ na rozwój życia teatralnego. W każdym podręczniku można przeczytać, że właśnie dramaturgia kształtuje teatr. Na pierwszym miejscu jest zawsze sposób bycia aktora na scenie, a nie tematy i fabuła. Każda nowa sztuka to propozycja zmiany komunikacji z widownią.
Polską premierę „Iluzji" przygotowała w zeszłym roku Agnieszka Glińska w Teatrze Na Woli. Dobrze zrozumiała pana intencję?
Widziałem spektakl Agnieszki i cieszę się, że moja sztuka została wybrana do inscenizacji przez tak utalentowanego i wrażliwego reżysera. Jestem również bardzo wdzięczny aktorom za ich stosunek do tekstu: grają z wielką miłością.