Te kolejki, w których stało się godzinami, by zdobyć bilet? A przede wszystkim wspaniałego Jorge Donna, hipnotyzującego publiczność ekstatycznym tańcem w „Bolerze" Ravela?
Wkrótce potem Maurice Béjart rozwiązał swój brukselski zespół, przeniósł się do Lozanny, gdzie założył nową, skromniejszą kompanię baletową, Béjart Ballet Lausanne, grupującą przede wszystkim bardzo młodych tancerzy. Kilkakrotnie odwiedzała ona Polskę. I choć przyjmowana była z ogromnym zainteresowaniem, jej spektaklom brakowało owego niezwykłego klimatu otaczającego Balet XX Wieku.
Jak będzie tym razem, trzy lata po śmierci Maurice'a Béjarta? Zespół nie zwolnił tempa. Dzięki 30 świetnym tancerzom utrzymuje się na najwyższym poziomie. Z całego świata napływają zaproszenia. Ostatnim wydarzeniem było „Święto wiosny", zaprezentowane w Japonii wspólnie z Tokyo Ballet, z towarzyszeniem Filharmonii Izraelskiej pod batutą Zubina Mehty.
Szefem Béjart Ballet Lausanne jest Gil Roman, kiedyś czołowy tancerz tego zespołu, obecnie również jego najważniejszy choreograf. Bo choć wychowankowie Maurice'a Béjarta chcą oczywiście zachować w repertuarze balety swego mistrza, by ocalić w ten sposób dorobek jednego z największych rewolucjonistów w sztuce XX wieku, to jednak w sztuce nie można jedynie kultywować przeszłości.
W Warszawie zespół pokaże dwie choreografie Maurice'a Béjarta powstałe jeszcze w latach 70. To pas deux „Le chant du compagnon errant" („Pieśń wędrownego czeladnika") oraz „Ce que l'Amour me dit" („To, co mówi mi miłość"). W obu Béjart wykorzystał muzykę Gustava Mahlera. Wieczór rozpocznie jednak „Aria" autorstwa Gila Romana, oparta na zderzeniu tańca klasycznego i współczesnego.