"Persona" nie jest widowiskiem dla tych, którzy sądzą, że balet to zestaw skoków, kroków i piruetów. Jej twórca Robert Bondara próbuje zajrzeć w głąb ludzkiej psychiki i tańcem opisać to, co tam dojrzał. A że posługuje się sztuką, która komunikuje się z odbiorcą za pośrednictwem symboli, odwołuje się do emocji, musimy wysilić wyobraźnię, by zrozumieć, co chce nam przekazać.
30-latek Bondara jest artystą nad wiek dojrzałym. I ma sporo ważnych rzeczy do powiedzenia. Pół roku temu w Bydgoszczy wybrał temat właściwie niemożliwy do przekazania tańcem: inspirując się "Zniewolonym umysłem" Miłosza, zrobił balet o tym, jak system totalitarny upadla i niszczy człowieka.
Warszawska "Persona" też opowiada o umysłach zniewolonych, ale przez nas samych. W kontaktach międzyludzkich narzucamy sobie bowiem ograniczenia, ukrywamy swe prawdziwe oblicza i to nie dlatego, że wstydzimy się własnych uczuć czy myśli, nawet wobec najbliższych. Robimy tak, bo nie chcemy się wyróżniać od innych, wolimy się wtopić w szare, bezpieczne tło.
Spektakl rozgrywany w szarym półmroku pokazuje drogę od uniformizacji wpojonej nam w procesie społecznego dostosowania się do momentu spotkania z kimś, dla kogo pragniemy być partnerem wyjątkowym i jedynym. Niestety, wówczas też boimy odsłonić się i zakładamy kolejną maskę.
Jak na spektakl baletowy temat to skomplikowany, ale współcześni choreografowie takich nie unikają. Robert Bondara – też, wierząc, że w widzu znajdzie partnera, który będzie umiał rozwikłać wszystkie jego tropy. "Persona" ma zresztą fabularny wątek, ale każda scena jest wieloznaczna. Choreograf balansuje momentami między mnogością znaczeń a banałem, na szczęście posiada dwie ważne umiejętności: potrafi tworzyć wyraziste, plastycznie czyste obrazy, a jego taniec cechuje duża dyscyplina.