Taneczne kopie i oryginały

"Opowieści biblijne" dowodzą aspiracji Polskiego Baletu Narodowego jako czołowego zespołu w Europie - pisze Jacek Marczyński

Publikacja: 18.04.2012 18:59

Opowieści biblijne

Opowieści biblijne

Foto: rp.pl, Aleksander Piekarski

Ten spektakl pozornie jest mniej atrakcyjny od wielkich widowisk na scenie Opery Narodowej, do jakich w ostatnich sezonach warszawski balet przyzwyczaił publiczność. To składanka trzech drobniejszych choreografii, która jeszcze kilka lat temu byłaby nie do pomyślenia.

Oto tego samego wieczoru możemy obejrzeć jedną z rzadko udostępnianych Polakom prac mistrza XX-wiecznej klasyki George Balanchine'a oraz dwa balety rodzimych twórców. Przed naszą choreografią dyrektorzy teatrów bronili się przez lata, choć pozycję w świecie zdobywa się głównie tym, co własne, a nie kopiując cudze arcydzieła.

Cenny jak Picasso

Wyjątek stanowi spuścizna Balanchine'a. Z nią jest jak z obrazami Picassa: każdy chciałby je mieć, nieliczni mogą sobie na to pozwolić. Nowojorski trust imienia zmarłego w 1983 r. rosyjsko-amerykańskiego choreografa starannie strzeże jego dorobku. Licencji na wznowienia baletów udziela jedynie wykonawcom reprezentującym najwyższy poziom.

Od kiedy warszawski zespół przemienił się w Polski Balet Narodowy, takie pozwolenie otrzymał już po raz drugi. Najpierw było „Concerto Barocco", teraz „Syn marnotrawny". Czy jednak jest sens powrotu do widowiska z 1929 r., z tą samą scenografią? W „Synu marnotrawnym" odbijają się gusty Europy po I wojnie. Balanchine zderzył klasyczny taniec tytułowego bohatera z kubistycznymi ruchami kuszącej go Syreny, ale tylko widz interesujący się dziejami baletu doceni genialność tego pomysłu.

Dążąc do ideału

Po dorobek Balanchine'a sięgają dziś baletowe trupy, by pokazać swą artystyczną dojrzałość. Jego spektakle są piekielnie trudne. Kolejne figury, gesty i pozy trzeba nasycić poetyckim pięknem, wykazać się wielką muzykalnością, bo żaden inny choreograf nie podporządkował się tak muzyce, tu każda niemal nuta kieruje poczynaniami tancerza.

Balanchine wyznacza ideał baletowej perfekcji, do której należy dążyć, ale czy można ją osiągnąć? Oglądałem „Syna marnotrawnego" w wykonaniu sławnych zespołów francuskich z Tuluzy czy Bordeaux i ciągle czegoś brakowało. Polski Balet Narodowy im dorównuje, ale nie jest bliżej celu.

Magdalena Ciechowicz dobrze opanowała partię Syreny, ale nie ma kusicielskiej zmysłowości, skoki Maksima Wojtiula są efektowne, ale nie tak bardzo, by wstrząsający okazał się potem upadek Syna marnotrawnego. Jakub Chrenowicz sprawnie dyryguje muzyką Prokofiewa, ale brakuje mu doświadczenia, by w pełni czynić to zgodnie z tym, co dzieje się na scenie.

Dalej podczas tego wieczoru robi się ciekawiej. Emil Wesołowski, któremu należny jest już tytuł nestora polskiej choreografii, w nowym spektaklu „Kain i Abel" uwzględnia gusty tych, którzy lubią widowiska bez eksperymentów. Taka jest jego współczesna wersja opowieści o dwóch braciach. Pokochali tę samą dziewczynę, co doprowadziło do zbrodni.

Światowe trendy

Wesołowskiemu bliżej nie do Biblii, lecz do słynnej „West Side Story" sprzed półwiecza z choreografią Jerome'a Robbinsa. Według tamtego wzoru toczy się akcja, świetnie posiłkując się muzyką Andrzeja Panufnika (tym razem brawa dla dyrygenta). Magdalena Ciechowicz znacznie lepiej czuje się w roli nowoczesnej Ewy, ładnym Ablem jest Siergiej Popow, a najbardziej wyrazistym tańcem popisuje się Władimir Jaroszenko (Kain).

Do współczesnych trendów Polski Balet Narodowy dostosował się na finał „Opowieści biblijnych", gdy Jacek Przybyłowicz przedstawił „Sześć skrzydeł aniołów". Spektakl bez wyrazistej akcji zderza dwa style tańca: klasyczny i nowoczesny.

Taka konfrontacja pociąga wielu choreografów na świecie, Polak podąża więc sprawdzonym śladem. Obok znanych chwytów i pomysłów są tu jednak własne, autorskie pomysły (choćby drżące ruchy dłoni jak trzepotanie skrzydeł), a przede wszystkim umiejętność tworzenia pięknych, malarskich wręcz obrazów scenicznych. Nic dziwnego, że Jacek Przybyłowicz dostaje coraz więcej propozycji pracy za granicą.

Ten spektakl pozornie jest mniej atrakcyjny od wielkich widowisk na scenie Opery Narodowej, do jakich w ostatnich sezonach warszawski balet przyzwyczaił publiczność. To składanka trzech drobniejszych choreografii, która jeszcze kilka lat temu byłaby nie do pomyślenia.

Oto tego samego wieczoru możemy obejrzeć jedną z rzadko udostępnianych Polakom prac mistrza XX-wiecznej klasyki George Balanchine'a oraz dwa balety rodzimych twórców. Przed naszą choreografią dyrektorzy teatrów bronili się przez lata, choć pozycję w świecie zdobywa się głównie tym, co własne, a nie kopiując cudze arcydzieła.

Pozostało 85% artykułu
Taniec
Trzy nosy Pinokia. Premiera Polskiego Baletu Narodowego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Taniec
Taneczne święto Indii
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Taniec
Primabalerina z Teatru Bolszoj opuściła kraj. "Wstydzę się Rosji"