Przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdzie wydawało się, że reelekcja Donalda Trumpa będzie zależała o przebiegu procesu impeachmentu i stanu gospodarki. Teraz amerykański prezydent może liczyć na klasyczny mechanizm zjednoczenie całego narodu za swoim przywódcą w okresie poważnego konfliktu międzynarodowego. To bardzo zwiększa jego szanse na zwycięstwo w walce o Biały Dom.
Śmierć Sulejmaniego oznacza także zwrot w polityce amerykańskiej wobec Bliskiego Wschodu. Od Baracka Obamy Stany starały się wycofać z regionu, gdzie z powodu nieudanej wojny w Iraku straciły biliony dolarów i status niepodzielnej super-potęgi, którą zdobyły po wygraniu Zimnej Wojny. Trump, który jeszcze kilka miesięcy temu zapowiadał odwrót ostatnich amerykańskich żołnierzy z Syrii, nie mógł jednak tolerować coraz bardziej bezczelnych działań Iranu. Obraz szyickiego tłumu wdzierającego się do ambasady USA w Bagdadzie zbytnio przypominał odwrót ostatnich Amerykanów z upadającego Sajgonu w 1975 r. Sulejmani, faktyczny autor interwencji Teheranu w Syrii i rzeczywisty minister spraw zagranicznych Iranu, był tak kluczową postacią, że eskalacja konfliktu wydaje się teraz niemożliwa do uniknięcia.