Gdy we wtorek przed południem Theresa May była w drodze ze spotkania z Markiem Rutte w Hadze na rozmowy z Angelą Merkel w Berlinie, Jean-Claude Juncker z rzadką u eurokraty szczerością przyznał, iż ma już tego wszystkiego dość.
– Na najbliższym szczycie Unii w czwartek będzie niezapowiedziany gość. Jestem tym zaskoczony, bo przecież doszliśmy już do porozumienia 25 listopada. To jest najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć i innej nie będzie. Renegocjacji nie będzie! – oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej na forum Europarlamentu, a sala odpowiedziała brawami.
Poseł chwyta buławę
Niemal równo 24 godziny wcześniej, ku zaskoczeniu nawet swoich najbliższych współpracowników, May anulowała zaplanowane na wtorek głosowanie w Izbie Gmin nad umową rozwodową. Chciała w ten sposób ustrzec się przed porażką, jakiej nie doświadczył w Westminster żaden premier od II wojny światowej: nawet w szeregach Partii Konserwatywnej co trzeci deputowany był gotowy odrzucić proponowane porozumienie.
Ale tym ruchem May maksymalnie rozsierdziła deputowanych, którzy już od trzech dni prowadzili debatę nad przedłożonym projektem porozumienia. A to źle wróży perspektywom ratyfikacji kiedykolwiek porozumienia. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy Lloyd Russel-Moy, poseł Partii Pracy, chwycił buławę, symbol autorytetu królowej, bez której parlament nie może obradować. Sala zamarła, po chwili część deputowanych zaczęła krzyczeć: hańba! hańba! Sytuację opanował dopiero przewodniczący izby John Bercow, polecając tonem nieznoszącym sprzeciwu Russel-Moy odłożyć symboliczny przedmiot i zawieszając jego udział w obradach.
Ale jeśli May szybko nie zaproponuje jakiejś drogi wyprowadzenia kraju z kryzysu, może dojść do paraliżu najważniejszej instytucji brytyjskiego państwa. Na razie nic zaś nie wskazuje na to, aby szefowa rządu miała wiarygodny plan. Od poniedziałku prowadzi rozmowy z kilkoma przywódcami Unii, aby uzyskać „gwarancje", że tzw. backstop (zapis o pozostaniu Irlandii Północnej w jednolitym rynku, a reszty Zjednoczonego Królestwa w unii celnej z UE, gdy upłynie okres przejściowy po brexicie, kształt zaś nowych stosunków nie zostanie uzgodniony) był wprowadzony tylko „w ostateczności", a Bruksela zgodziła się w każdej chwili na wycofanie się z takiego układu. Ale nie bardzo wiadomo, dlaczego brytyjski rząd miałby być w stanie wynegocjować wiarygodną umową o przyszłych stosunkach z Unią w najbliższych dwóch latach, skoro absolutnie nie był w stanie określić nawet ogólnej wizji w tej sprawie w minionych dwóch latach. Nie ma też mowy, aby Unia zgodziła się na jednostronne wycofanie się Brytyjczyków z backstopu, bo to groziłoby załamaniem pokoju w Irlandii.