Donald Trump nie zostanie trzecim po Andrew Johnsonie i Billu Clintonie przywódcą Ameryki, wobec którego Izba Reprezentantów rozpocznie procedurę odsunięcia od władzy (Richard Nixon uprzedził ten ruch, podając się do dymisji). Po dwóch latach śledztwa, przesłuchaniu przeszło 500 świadków i przeanalizowaniu tysięcy dokumentów, w czwartek w Waszyngtonie został opublikowany 400-stronicowy raport specjalnego prokuratora Roberta Muellera w sprawie roli Rosji w kampanii wyborczej 2016 r. Ale, jak zapewnił prokurator generalny William Barr, w dokumencie padło jasne stwierdzenie o braku dowodów, że Trump, jego sztab wyborczy czy w ogóle jakikolwiek obywatel amerykański świadomie konspirował z Kremlem, aby skompromitować kandydatkę demokratów Hillary Clinton.
– No collusion! No collusion! [Nie było współpracy] – tryumfował chwilę później prezydent.
Tryumfujący Trump
Zdaniem Barra działania Kremla były prowadzone dwutorowo. Z jednej strony działająca z Petersburga i ściśle związana z Kremlem Internet Research Agency rozprzestrzeniała poprzez media społecznościowe kłamliwe i szkodliwe dla Clinton treści. Z drugiej strony powiązani z rosyjskim Głównym Zarządem Wywiadowczym (GRU) hakerzy występujący m.in. pod pseudonimen Guccifer 2.0 złamali kody skrzynek mailowych Clinton i jej sztabu i rozprzestrzeniali znalezione tam treści m.in. poprzez WikiLeaks.
Co prawda w trakcie kampanii wyborczej Trump i 17 jego współpracowników spotykało się przeszło 100 razy z Rosjanami, jednak Mueller nie znalazł dowodów, że sam prezydent wiedział o przejęciu przez rosyjskich hakerów maili Clinton, a tym bardziej że zachęcał Moskwę do wdarcia się do tych poufnych zasobów.
Mueller nie wykazał także, że Rosji udało się skłonić Trumpa do jakiejkolwiek współpracy w zamian za zielone światło w sprawie budowy Trump Tower w Moskwie. Syn prezydenta, Donald Jr, i jego córka Ivanka, byli jedynie o postępie projektu regularnie informowani w trakcie kampanii wyborczej jak i po jej zakończeniu.